Koblencja (Koblenz)

 Koblencję znałam tylko ze słyszenia, aż któregoś mroźnego styczniowego poranka, gdy przebywałam w dosyć pobliskiej Moguncji, postanowiłam to zmienić. Koblencja leży między Moguncją a Kolonią, mniej więcej w połowie drogi, na oko. Wszystkie z wymienionych trzech miast są położone nad Renem, który mogłam podziwiać z pociągu jadąc nieco wcześniej do Kolonii i właśnie Ren zadecydował o tym, że postanowiłam odwiedzić Koblencję. Widoki z pociągu były na tyle imponujące, że świadoma iż w Koblencji wznosi się ponad rzeką kolejka linowa, podejrzewałam jakąś wspaniałą przygodę.

Dotarłam pociągiem z Moguncji dosyć wcześnie rano. Miałam opracowany wcześniej plan, żeby nie miotać się po mieście w tę i z powrotem. 

Stacja kolejowa stoi w odległości około pół godziny marszu od dolnej stacji kolejki linowej, do której chciałam na końcu wycieczki dotrzeć, po drodze przechodzi się przez stare i nowe miasto, gdzie mieści się główna część zabytków, o których piszą wszystkie przewodniki. Ja wymyśliłam jednak dla siebie taką drogę, żeby najpierw pobiec nad Ren, przejść się wzdłuż niego, w drugą stronę względem docelowego obszaru.  Szłam więc początkowo cofając się kawałek wzdłuż torów ulicą Neverstraße a potem miałam iść lekko w lewo Ludwigstraße, wpisawszy w Google Maps Kaiserin-Augusta-Denkmal jako punkt orientacyjny.

Zobaczyłam jednak intrygującą wieżę kościoła, więc zboczyłam nieco z mojej wytyczonej trasy i pobiegłam w jej stronę. Okazało się, że to kościół św. Józefa (St. Josef Kirche). Musi być bardzo stary, bo na portalach i przy rynnach ma odstraszające demony gargulce (gargulce miały być tak paskudne, żeby przestraszone demony nie wniknęły do kościoła), a ,,moda" na nie panowała do około XIV wieku. Kościół był zamknięty, obeszłam go dwa razy dookoła, próbując wszystkie drzwi. Znalazłam małe tabliczki informujące, że jest czynny codziennie od godziny dziewiątej. Postanowiłam brakujące do dziewiątej dziesięć minut spędzić na podziwianiu ozdobnych murów z wieżą i kaplicami. W pobliżu, pod adresem St. Josef Platz 3 znalazłam podobny w stylu dom parafialny, a właściwie wspólnotowy  (Kirchengemainde), który poniżej dachu jest ozdobiony poczerniałą figurą, według mnie św. Nepomucena. Jestem entuzjastką nepomuków i według mojej wiedzy rzeźba wygląda na wspaniały, starutki okaz nepomuka. Stawiano je w pobliżu rzek, zwłaszcza dawno temu. Gdy po dziewiątej kościół otworzono i weszli tam parafianie na poranną modlitwę, pytałam o figurę, jednak nie umiano udzielić mi odpowiedzi. 

Poniżej seria zdjęć kościoła i z kościoła oraz mojego nepomuka.



























 Kościoły mają nieprzeparty urok i jakąś siłę przyciągania, której się poddaję. Nie we wszystkich mieszka Bóg i to nie chodzi wcale o przeterminowany konsekrowany wypiek. Po prostu w jednych Bóg zamieszkuje, a w innych nie, albo inaczej – w jednych zamieszkuje w bardzo odczuwalny sposób, a w innych w nieodczuwalny, ewentualnie chodzi wyłącznie o mój subiektywny stan świadomości, jednak upieram się przy pierwszym.

W każdym razie ten kościół jakoś mnie zwabił i nie pozwolił bym zwątpiła, że go otworzą, co było w sobotni zimny poranek niemal nieprawdopodobne (nie było w planie żadnej mszy). Myślę, że Bóg ma taką moc, jaką ludzie Mu przypisują i tam, gdzie znajduje wiarę, chętnie ją potwierdza, innym się w swojej delikatności nie narzucając. Chodziłam więc i zwiedzałam ten ujmujący kościół i wzbierała we mnie jakaś głęboka wdzięczność za piękno na Jego chwałę ludzką ręką tu stworzone, fałszujące oczywiście, co nieuniknione, obraz Boga, jednak w bukiecie dobrych intencji uczynione, wdzięczność za życie i możność podziwiania; za moją wycieczkę i rześki poranek. Z przodu, przed ołtarzem zbierała się jakaś grupka ludzi na modlitwę, jakiś mężczyzna zagrał kilka nut na flecie, nut polskiej piosenki zatytułowanej ,,modlitwa serca", zagrał amatorsko, jednak rozpoznawalnie...










Zebrana na modlitwę grupa siedziała w kręgu, ja przysiadłam w ławie w oczekiwaniu aż zaczną, gdyż chciałam by słowa mojej polskiej modlitwy popłynęły ku górze przy akompaniamencie fletu. Zgromadzeni ociągali się jednak, co chwila spoglądając na mnie i wyraźnie czekali aż sobie pójdę, żeby zacząć. Pomyślałam, że może należą do jakiejś sekty, która pod pozorem katolickiej pobożności zbiera się na jakieś bogoburcze liturgie. Wyszłam jednak z głębokim smutkiem w sercu, wygnana ze świątyni Boga – Ojca wszystkich stworzeń, ze świątyni nota bene przecież niemal pustej, w której każdy przechodzień powinien być z radością witany. Wyszłam i gdy tak stałam zrozpaczona na schodach, usłyszałam dźwięki fletu. Muzyk zaczął grać zaraz gdy wyszłam. Rozumiem, że być może wstydził się swojego nieprofesjonalnego wykonania, jednak skoro innym nie przeszkadzało, dlaczego miałoby to przeszkadzać mnie. Powinien się raczej przejmować, że kaleczył Boże ,,ucho", bo przecież nie na chwałę Boga grał pieśń, która wygnała pielgrzyma. Otworzyłam drzwi i zalękniona wślizgnęłam się do przedsionka. Gdy tak stałam zmieszana, a kościół wypełnił się znaną mi melodią z niemieckimi słowami, weszła do kościoła spóźniona członkini grupy modlitewnej i widząc moją bezradną minę ... zaprosiła do wspólnej modlitwy. Jedna, która zachowała się jak chrześcijanka, ostatnia, spóźniona, pozwoliła zachować moją wiarę w człowieka. Opadłam na ławkę a Bóg opatulił mnie sobą w darze łez.

Po wyjściu z kościoła postanowiłam kierować się intuicyjnie nad Ren, wyszukałam na you tube moją pieśń i tak sobie szłam modląc się:

Wierzę w Ciebie, Panie coś mnie obmył z win, Wierzę, że człowiekiem stał się Boży Syn, Miłość Ci kazała krzyż na plecy brać, W Tabernakulum zostałeś aby z nami trwać, Jesteś przewodnikiem nam do wieczności bram, Tam przygarniasz nas do siebie. Tyś jest moim życiem boś Ty żywy Bóg, Tyś jest moją drogą najpiękniejszą z dróg, Tyś jest moją prawdą co oświeca mnie, Boś odwiecznym Synem Ojca który wszystko wie, Nic mnie nie zatrwoży już wśród najcięższych burz Bo Ty, Panie, jesteś ze mną. Tyś jest moją siłą, w Tobie moja moc, Tyś jest mym ratunkiem w najburzliwszą noc, Tyś jest mym ratunkiem gdy zagraża toń, Moją słabą ludzką rękę ujmij w Swoją dłoń, Z Tobą przejdę poprzez świat w ciągu życia lat, I nic złego mnie nie spotka. Tobie, Boże Ojcze wiarę swoją dam, W Tobie Synu Boży ufność swoja mam, Duchu Święty, Boże, w serce moje zstąp, I miłości Bożej ziarno rzuć w me serce głąb, Duszy mojej rozpal żar siedmioraki dar, Daj mi stać się Bożą rolą.

Melodia tu

Perełki architektoniczne 












Pomnik cesarzowej Augusty (Kaiserin-Augusta-Denkmal), czyli Augusty Marii Ludwiki Katarzyny z Saksonii-Weimaru-Eisenach, żony Wilhelma I Hohenzollerna. Mąż był typowym pruskim zabijaką, żona dystansowała się od jego polityki; pragnęła podobnie, jak on zjednoczenia Prus, ale nie orężem, a jako osoba pobożna, drogą ,,moralnego podboju" – wyczytałam na Wikipedii oraz jej portret całkiem przyjemny tam zobaczyłam. Robiła, co mogła, fundowała wiele szpitali dla ofiar wojen w rzeźnickich czasach, w których przyszło jej żyć (1811 – 1890; rewolucja marcowa 1848, wojna z Austrią 1866, wojna francusko-pruska 1870). Wiele z tych szpitali istnieje ponoć do dziś. Ufundowała też szkołę dla córek poległych w wojnie z Francją. Była, gdzieś indziej wyczytałam, największą filantropką wszechczasów.

W 1850 przeniosła się z Wilhelmem do Koblencji, która bardzo jej się podobała (nie dziwota) i przebywała w niej z przerwami do 1889 r. Może to miękka rosyjska dusza, powiem jako słowianofilka, powodowała, że wzbierały w księżnej, królowej, a potem cesarzowej fale współczucia – była z pochodzenia córką siostry cara Aleksandra I, wielkiej księżnej Marii Pawłowny Romanowej, czyli siostrzenicą cara.

Pomnik raczej skromny w porównaniu z megalomańskim kolosem małżonka, jego cesarskiej mości, który w swoim czasie zobaczymy...

Bulwary w każdym razie jej imienia, jakie są, każdy widzi, a my zaraz zobaczymy, ach...

Ciągną się one przez, podobno, 3,5 kilometra. Ja przeszłam się do jeziorek przybrzeżnych Rheinlache i kawałek dalej, ,,pod prąd" Renu. Szłam z rozdziawioną gębą nad potęgą natury, żywiołem wody, itp.







Doszłam najpierw do mostka oddzielającego pierwsze jeziorko-zatoczkę od drugiego jeziora położonego wzdłuż Renu. To widok z mostka na to pierwsze połączone z Renem

To jezioro można obejść od prawej strony, jednak trwała jakaś ogromna budowa i przejście było zagrodzone, poszłam więc przez osiedla idąc środkiem, mając jezioro po prawej, a Ren po lewej stronie. Za mostkiem skręciłam w pierwszą uliczkę w prawo, zdaje się Birkenstraße 

Rosną tu palmy

Przed jednymi drzwiami wypatrzyłam wiszącą szyszkę Lamberta – największą szyszkę na świecie

A to wszechobecny element architektoniczny, który mnie w Koblencji zachwycił, arkadowe wejście do domu. Występuje w różnych wariantach, bywają też wejścia z kolumnami, przypominające nasze dworki 



To drugie jezioro widziane z końca, do którego doszłam obszedłszy je, dalej drogę zagradza wiadukt kolejowy


Skręciłam więc w lewo wzdłuż tego bardzo długiego, ciekawie wyglądającego budynku, 







Pod wiaduktem przechodzi się do dalszej części nadbrzeżnego parku. Można też wejść po tamtej stronie na most i kładką przedostać się na drugą stronę Renu (most kolejowy to Eisenbahnbrücke)


Pod mostem na przeciwko widocznego wspornika znajduje się jeszcze jedno przejście, ale gdy rzeka wylewa, pewnie niedostępne. Wypatrzyłam je z góry i potem przez nie zawróciłam 

Miałam stracha, rzeka pode mną buzowała, przybrała kilka metrów


W oddali widać Pfaffendorferbrücke, w stronę którego pójdę, dalej jest niewidoczna stąd twierdza

A to Koblencja po drugiej stronie Renu

Musiałam już zawrócić, bo dysponowałam w Koblencji czasem tylko do siedemnastej, potem miałam pociąg powrotny, chciałam zajrzeć jeszcze do muzeum, a w muzeach schodzi mi się zawsze bardzo długo.














Cofnęłam się nieco inną drogą idąc wzdłuż Renu, a potem znowu przez osiedle, tylko z drugiej strony, do znanego mi mostka i potem koło pomnika cesarzowej Augusty dalej wzdłuż Renu w kierunku drugiego mostu 












Ten zameczek nadzwyczajnej urody przyciągnął moją uwagę na tyle, że pofatygowałam się zobaczyć, czy nie jest ,,podpisany"


Za ogrodzeniem spacerował tylko dziadzio-wilczur. Wygląda zatem na mieszkanie prywatne. Spore





















Pierwsza połowa stycznia, a tu kwitną całą parą krzewy



W oddali widać stary most Pfaffendorferbrücke, pod którym zazwyczaj przechodzi się dalej aż do końca, do cypla zwanego Deutsches Eck. Zaraz za mostem, pod adresem Neustadt 24 (czyli tam rozpoczyna się Nowe Miasto) znajduje się zamek elektorski Kurfürstliches Schloss Koblenz z 1777 r. Wzdłuż wybrzeża Renu ciągną się cały czas aż do Deutsches Eck zielone bulwary cesarzowej Augusty (Kaiserin-Augusta-Anlagen). Trwała jednak jakaś przebudowa i przejście pod mostem było niedostępne. Musiałam więc obejść widoczne po lewej stronie budynki oraz zamek, który obejrzałam od strony Renu dopiero wracając już do pociągu pod koniec wycieczki

Weinbrunnen albo Traubenträgerbrunnen (Fontanna Winna lub Fontanna Dźwigających Winne Grono)
 
Rzeźba na fontannie odwołuje się do bardzo dawnej tradycji Koblencji, kiedy była ona pod panowaniem frankijskim słynna z produkcji wina. Widać na niej robotników dźwigających grona tak wielkie jakie biblijni wysłańcy przytachali z Ziemi Obiecanej

Ta pokryta niebieską blachą hala, między którą a Renem stoi fontanna, to Rhein-Mosel-Halle (Hala Renu i Mozeli), myślę że przeznaczona na cele kulturalne





Koblencki zamek

To biegnąca przez most ulica Friedrich-Ebert-Ring, którą przekroczyłam; można nią iść w stronę dworca, potem skręcić w lewo w Hohenzollernstraße i doprowadzi do celu

To róg wcześniej przedstawionego budynku, stoję na ulicy Friedrich-Ebert-Ring, za zakrętem widać biegnącą wzdłuż  zamku ulicę Neustadt (czyli Nowe Miasto), którą za chwilę pójdę


Jeszcze raz zamek Kurfürstliches Schloss Koblenz z 1777 r. zwany potocznie Schloss Koblenz. Od strony Renu rozpościerają się zamkowe ogrody, do których zabłądziłam w powrotnej drodze szukając skrótu przez teren zamkowy 

To druga część placu zamkowego (niewidoczny na tym ujęciu zamek znajduje się po prawej stronie)

Na placu zamkowym są eksponowane dwie współczesne ,,ekologiczne" rzeźby. Ta pierwsza przedstawia drzewo tak cenne, że było warte załatania go złotą plombą

,,Zmarłe" drzewo jest pochowane w szklanej trumnie niczym dostojnik królewski albo jakiś święty, razem ze swoim złotem


Stare, zwęglone drzewo, może ofiarą podpalenia. Niemy na wieki pogorzelec pamietający czasy budowy zamku stanowi ,,nieżywy" pomnik historii i zarazem dosłownie rozumiany pomnik przyrody

Plac Zamkowy, a dosłownie tłumacząc Plac Przedzamkowy (Schlossvorplatz) przecina ulica Schlosstraße (ulica Zamkowa) to ta z przejściem dla pieszych), prowadząca przez Nowe Miasto ku Staremu. Po obu stronach widać symetrycznie położone, nie czynne w zimie fontanny Springbrunnen (springen znaczy skakać, Brunnen – to fontanna). 

Odbijałam teraz od Renu, cofając się w głąb lądu ku Zentralplatz, jak nazwa mówi, Centralnego Placu miasta, na pograniczu nowego i starego miasta, przy którym znajduje się Muzeum Środkowego Renu (Mittelrhein-Museum Koblenz). 

Szłam wzdłuż ulicy zamkowej, wkrótce skręciłam w lewo w Casinostraße, by znaleźć się na Zentralplatz z jego charakterystyczną zieloną galerią i trójkątną bryłą Forum Confluentes.



Zentralplatz i fragment budynku Forum Confluentes

Oto budynek Forum Confluentes w całej okazałości. Znajdują się w nim różne instytucje kultury, a co dla mnie istotne Muzeum Środkowego Renu (Mittelrheinmuseum; bilet 6 euro) oraz cafe-restaurant, w której mogłam się pokrzepić. Nazwa budynku pochodzi od rzymskiej nazwy Koblencji – Confluentes (czyli osady u zbiegu rzek). Miasto zostało założone jako rzymska reduta (castellum) w 9. r.; w ciągu pierwszego wieku było stale rozbudowywane; w 49. r. na palach dębowych zbudowano most na Renie; most na Mozeli powstał około 200 lat później. Miejsce to miało strategiczne znaczenie, gdyż krzyżowały się tu ważne drogi: szlak północ-południe wzdłuż Renu oraz połączenie wschód-zachód od Hunstrück w kierunku Westerwaldu, gdzie kilka kilometrów od Koblencji przebiegała Limes – granica Cesarstwa Rzymskiego. Starożytne Confluentes wraz z obiektami wojskowymi i administracyjnymi znajdowało się na terenie dzisiejszej starówki, nad Mozelą. W okolicy istniały osady cywilne i zespoły świątynne. Znaleziska archeologiczne świadczą o wielkim kunszcie i umiejętnościach artystycznych mieszkańców. 
Choć panowanie rzymskie zakończyło się około roku 400., wymiary późnoantycznego fortu nadal wyznaczały granice miasta aż do późnego średniowiecza. W średniowieczu Koblencja znajdowała się we władaniu frankijskim i lotaryńskim, była ośrodkiem handlu winem, od 1018. r. w posiadaniu arcybiskupów Trewiru. Confluentes (w dialekcie Kowlenz) znaczy dosłownie castell w pobliżu zbiegu rzek [Mozeli i Renu]. Rozwinęła się z niego Koblencja, która jest ze swoimi 115. tysiącami mieszkańców trzecim co do wielkości miastem Palatynatu Nadrenii po Moguncji i Ludwigshafen.
Obszar dzisiejszej Koblencji był zamieszkany dużo wcześniej nim przyszli Rzymianie, od epoki kamienia, dzięki czemu Koblencja jest jednym z najstarszych miast w Niemczech.



Przez teren muzeum można przejść ,,na wylot". To zdjęcie zrobiłam stojąc wewnątrz obok kawiarni, widok na drugą stronę placu centralnego

Wjechałam ruchomymi schodami na górę. Muzeum obejmuje ponad 2 tysiące lat historii sztuki i kultury, zgromadziło ok. 1200 obrazów, 800 grafik, rysunki, akwarele, 250 zdjęć, 230 rzeźb a także około 1000 obiektów graficznych dokumentujących ,,podróże środkowego Renu", obiekty z kamienia, drewna, metalu, kolekcję zabytków kultury ze szkła, porcelany; ponadto meble, tekstylia, rękodzieło, odważniki i miary, przedmioty wojskowe, żeliwne, mosiężne, z cyny, metalowe ikony, mapy, zegary. Wybrany i udostępniony dla zwiedzających jest ułożony chronologicznie  reprezentatywny zbiór w ilości akuratnej, tak że można mniej więcej dokładnie przyjrzeć się większości obiektów podczas jednej wizyty. Układ ,,sal" biegnących dookoła jest dość przejrzysty, jednak nie mogłam dostrzec na początku schowanej za ścianą najstarszej części zbiorów, na której najbardziej mi zależało. Dopiero wychodząc na nie się natknęłam.

Zaczęłam więc zwiedzanie od wyselekcjonowanego średniowiecza

Ramiona Chrystusa, I. poł. XV w.

 Msza św. Grzegorza, ok 1500







Podobała mi się seria obrazów z mniej więcej pierwszej połowy XIX wieku pokazująca Koblencję i jej okolice z piękną doliną Renu i okolicznymi zamkami


George Clarkson Stanfield (London), St. Goarshausen, 1860. Miasteczko St. Goar wypatrzyłam z pociągu i planuję się tam wybrać, wydaje się urocze. St. Goarhausen leży po przeciwnej niż St. Goar stronie Renu i mniej więcej naprzeciwko. Może i tam zawitam zachęcona dziewiętnastowiecznym obrazem


Carl Ludwig Hofmeister (Wiedeń), Zegar obrazowy z widokiem na Koblencję, [twierdzę] Ehrenbreitstein i Pfaffendorfer [most], olej na metalu z zegarem i mechanizmem, 1828

Powiększenie na zegar. Bardzo oryginalny obraz. Wskazówki wystają z namalowanego obrazu i zegar w swoim czasie działał 










Znani nam już król Wilhelm I i królowa Augusta (na portrecie nie byli jeszcze parą cesarską) 



Zrobiłam kółko i wróciłam do muzealnych zakamarków prezentujących średniowiecze, które wcześniej przeoczyłam

Płytki podłogowe z dawnego klasztoru dominikanów przy Weißergasse, z 1250 – 1300 r.

Dopiero pod sam koniec, tuż przy schodach odkryłam kącik z zamierzchłą przeszłością. W gablocie hełm rzymski z ok. 50 –-100 r. oraz przedmioty codziennego użytku z czasów rzymskich ok. II – III w.

Pale z pierwszego mostu na Renie z połowy I wieku należą do najstarszej części zbiorów.
Ten duży, to szpic dębowego pala rzymskiego mostu na Renie z 49 r.. Za cesarza Klaudiusza zbudowano stały most na Renie. Filary mostu składały się z wiązek zaostrzonych pni dębowych wbitych w podpory z żelaznych pali. W sumie do budowy potrzeba było od 625 do 780 pali. Badania dendrologiczne drewna wykazały, że użyte drzewa zostały wycięte zimą 48/49 r. Każdy z dębowych pali był ubrany w żelazny tzw. ,,but palowy" ułatwiający wbijanie. Mniejszy element to właśnie taki ,,Pfalschuh", również z 49 r.

Kamień nagrobny także z I wieku




Pani, która pilnowała zbiorów, zobaczywszy moje wysiłki zrobienia sobie udanego zdjęcia, podeszła i zaproponowała swoją pomoc. Dziękuję. Poniżej jestem nareszcie razem z nogami. Bardzo nie lubię kadłubkowych ujęć




Gdy schodziłam do szafki na dole, mój telefon dogorywał. Miałam ze sobą power bank, jednak zabrałam nie ten kabel i nie mogłam telefonu podładować, a czekała mnie jeszcze połowa wycieczki, telefon wskazuje mi drogę i czas, robię nim zdjęcia i mam na nim aplikację z biletem po Niemczech (Deutschlandticket). Gdy rozładuje mi się znajdę się w czarnej dziurze. Gdy kupowałam bilet do muzeum, sprzedawczyni odezwała się do mnie po polsku rozpoznając akcent i zapewne typowe błędy. Zwróciłam się teraz do niej o pomoc. Kiedy ładowała mi na zapleczu telefon, ja udałam się do muzealnego bistro, żeby coś przekąsić, gdyż byłam już rozładowana podobnie, jak mój telefon.

Zentralplatz z jeszcze innej strony. Zaraz pójdę w lewo w kierunku starego miasta


To budynek ratusza. Nie jest jakiś imponujący

Rathaus

Od strony, od której przyszłam stoi przed ratuszem widoczna za mą fontanna Schängelbrunnen, w zimie nieczynna, ale może to i dobrze, bo psotny chłopiec wypluwa co jakiś czas wodę na przechodniów 

Pod gmachem ratusza znajduje się przejście, którym wychodzi się na Jesuitenplatz z pomnikiem nie sprawdziłam kogo 



Zainteresowało mnie wejście do kościoła miejskiego – Stadtkirche





To budynek ratusza od strony Jesiutenplatz

Mając ratusz za plecami, skręciłam w prawo, by dojść do Görresplatz

Görresplatz, miejsce spotkań na starym mieście wokół fontanny upamiętniającej 2 tysiące lat historii Koblencji




Musiałam wrócić przez Jesuitenplatz, teraz szłam w stronę Mozeli i dalszych zabytków





Już widać wieże ewangelickiego kościoła Florinskirche Koblenz (św. Florina) wzniesionego około 1100 r., który stoi przy Florinsmarkt (placu targowym św. Florina). Zdjęcia poniżej robiłam stojąc na placu przed kościołem, czyli na Florinsmarkt, jednak z nadmiaru wrażeń zapomniałam zrobić zdjęcia samemu kościołowi od przodu. Sprawdziłam tylko, że drzwi były zamknięte, jak to najczęściej w protestanckich kościołach

Z wiodącej do  placu targowego uliczki Auf der Danne wypatrzyłam ozdobne gotyckie wieże, które przynależą chyba do kościoła Florinskirche, trudno stwierdzić, gdyż całość jest za murem 

Po prawej dom parafialny kościoła Liebfrauenkirche (Najświętszej Marii Panny) mieszczący się w budynku Auf der Danne z wieżami miejskimi


Florinspfaffengasse, która prowadzi z Florinsmarkt do kościoła NMP – Liebfrauenkirche


Stoję na Florinsmarkt, po prawej mam kościół Florinskirche; strzelisty dach po lewej stronie należy do Bürresheimer Hof, wybudowanego w 1660 r., w którym mieściła się dawniej biblioteka miejska. W głębi stoi Altes Kaufhaus (zwany też Altes Kauf- und Tanzhaus, dom handlowy i taneczny) wybudowany w  latach 1419-1425 w stylu późnego gotyku, przebudowany równo trzysta lat później w stylu barokowym, obecnie widziałam, że remontowany i wystawiony chyba na sprzedaż. W głębi niewielki czerwony budynek Altes Schöffenhaus powstały w latach 1528 – 1530 w stylu późnogotyckim. Kościół św. Florina i trzy oglądane właśnie budynki stanowią historyczną zabudowę placu św. Florina


Tu widać w całości czerwony niewielki budynek Altes Schöffenhaus. I jeszcze ciekawostka, którą wyczytałam później i nie zobaczyłam z bliska na własne oczy. Na górze białego budynku Altes Kaufhaus znajduje się zegar a pod zegarem głowa zwana Der Augenroller, mężczyzny, który w takt wahadła wysuwa z oczodołów oczy, a co kwadrans pokazuje czerwony język





Zbliżenie na Altes Schöffenhaus


Fragment domu handlowego Altes Kaufhaus z widokiem na Ren. Cofnęłam się jednak z powrotem na Florinsmarkt, by pod kątem prostym w stosunku do Renu udać się w kierunku Liebrauenkirche




Liebfrauenkirche (Kościół Najświętszej Marii Panny)






W niewielu kościołach można wejść za ołtarz. Tu można, zdjęcie zrobiłam więc od najdalszego dostępnego miejsca w stronę wejścia i organów







Przecięłam Münzplatz i zaraz będę nad Mozelą

Bardzo ciekawa fontanna ,,dla rozwoju miasta" Brunnen zur Stadtentwicklung



W budynku starego zamku Altes Schloss mieści się teraz archiwum miejskie (Stadtarchiv)



Most na Mozeli

I już idę wzdłuż Mozeli w kierunku Deutsches Eck

Altes Kaufhaus widziany od strony Mozeli

Na tarasie siedzą kukły, nie samobójcy


Altes Schöffenhaus i Altes Kaufhaus od strony Mozeli





Zdjęcie na tle kościoła św. Kastora robili mi Japończycy




Wilhelm Hohenzollern Denkmal


Cypel Deutsches Eck

Od dobrego kilometra mijałam się co jakiś czas z pewnym zabawnym Białorusinem, który w bardzo poprawnym niemieckim spytał mnie o drogę, a potem zwiedzał te same miejsca co ja, tak że na siebie co jakiś czas wpadaliśmy. Z mojej odpowiedzi rozszyfrował słowiańskie pochodzenie, jednak przyznawszy się do swego pochodzenia, nie chciał używać ojczystego języka, który miło by mi brzmiał w niemieckim otoczeniu. Na Deutsches Eck zaproponował, że porobi mi zdjęcia



To ustawienie z ręką w górze zasugerował mój znajomy, rozbawiło mnie, wydało mi się takie ,,rosyjskie" 



Wilhelm Hohenzollern Denkmal. Wilhelm I Hohenzollern zafundował sobie taki gigantomanialny pomnik. Jest wielkości kilkupiętrowego, sporego w szerokości budynku

Miejsce w którym Mozela (po lewej) wpada do Renu, a ściślej półwysep utworzony w miejscu połączenia rzek, nazywa się nie bez kozery Deutsches EckNiemieckim Trójkątem. Ma znaczenie kulturowe dla całych Niemiec. Ren posiada wiele dopływów, w Moguncji na przykład wpada do Renu Men, tylko z drugiej strony; również jest tam utworzony podobny ,,trójkąt", a jednak to miejsce w Koblencji zostało nazwane trójkątem, powiedzmy, cało-niemieckim. W tych okolicach, w których przebiega górnoniemiecki Limes, jest zalążek kulturowy przyszłego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Gdzieś czytałam, że pierwotnie rzeki łączyły się bardzo szerokim bagiennym rozlewiskiem, po czym zostały uregulowane przez człowieka. Słynny trójkąt został więc sztucznie utworzony.

To rzeka Mozela, nad którą jest położona najstarsza część miasta, Altstadt, od tej strony przyszłam przecinając trójkąt Deutsches Eck od Renu w stronę Mozeli

Ren po prawej stronie ,,trójkąta", wzdłuż którego spacerowałam na początku i będę wracała

Tam gdzie widać trzy jakby okna zobaczyłam stojących ludzi, widocznie można się do takich dobrych miejsc widokowych jakoś dostać. Postanowiłam to sprawdzić




Widok z góry pomnika na twierdzę Ehrenbreitstein, najsłynniejsze ponoć oprócz Deutsches Eck miejsce w Koblencji. Na górę można wjechać wiszącą kolejką linową Seilbahn. Dolna stacja znajduje się w pobliżu, jednak do końca lutego kolejka jest wyłączona z użytku. Muszę więc przyjechać jeszcze raz w marcu na podniebny spacer po Koblencji, czyli zwiedzanie twierdzy i jej okolic ze wspaniałą, jak czytałam, platformą widokową. Twierdza jest olbrzymia, druga ponoć co do wielkości zachowana twierdza w Europie.

Widok na kościół św. Kastora

To pomnik na Deutsches Eck z fragmentów muru berlińskiego, upamiętniający 1000 ofiar, które zginęły próbując przekroczyć mur w latach 1961 –1989

Kościół św. Kastora, a biały budynek po lewej to Ludwig Museum

Jeszcze raz Hochenzollern

St. Kastor


St. Kastor z innej strony. Dookoła kościoła i muzeum Ludwig znajduje się uroczy, kameralny park

Opuściłam na chwilę mur otaczający ogród kościoła St. Kastora, żeby obejrzeć dolną stację kolejki


Jeszcze jedno ujęcie St. Kastor. Jest bardzo malowniczy z zewnątrz. Wchodzę


















Szłam od kościoła  St. Kastor ulicą równoległą do Renu, wracając już w stronę pociągu, aż zobaczyłam nadzwyczajnie długi i dekoracyjny budynek w stylu neogotyckim. Okazało się, że mieścił się tu na przełomie XIX i XX  wieku rząd pruski. Budynek ma nie bagatela 158 m długości, został wzniesiony w latach 1902-1905. Obecnie mieści się w nim Federalne Biuro ds. Sprzętu i Technologii Informacyjnych Bundeswehry oraz Wyższy Sad Krajowy Nadrenii-Palatynatu


Cały czas ten sam budynek

Ten nieopodal też jest ciekawy

Dalej pruskie mury

Jeszcze jedno ujęcie pruskich zabudowań

Ten sam budynek widziany od strony Renu


Dalej szłam nad Renem aż do koblenckiego białego zamku Kurfürstlicher Schloss, który chciałam zobaczyć jeszcze raz, ale od strony rzeki

Ogrody zamkowe


Obeszłam zamek, wyszłam na znany mi plac zamkowy i podreptałam ulicą zamkową w stronę koblenckiego dworca

Po drodze zwróciła jeszcze moją uwagę ciekawa architektura ewangelickiego kościoła Christuskirche. Niestety był zamknięty

Dworzec Główny w Koblencji (Koblenz Hauptbahnhof) z górującym nad nim bunkrem Hübelinga (Hübeling Batterie) z 1830 r. stanowiącym część koblenckiej twierdzy 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Konstancińskie wille, pensjonaty i zakłady lecznicze

Stroblalm