Spis treści postu:
Dolina Lenningen (Lenningen Tal) - pierwsze podejście
Dolina Lenningen (Lenningen Tal) - drugie podejście
Dolina Lenningen (Lenningen Tal) - pierwsze podejście
Wiele słyszałam przebywając w Badenii Wirtembergii o Dolinie Lenninger, zanim tam się znalazłam. Informacje, jakie do mnie docierały, były zazwyczaj zdawkowe, typu: ,,tam jest bardzo ładnie", ,,warto zobaczyć", ,,musisz tam pojechać". Nic więcej właściwie nie wiedziałam i wyobrażałam sobie jakąś dolinę, dnem której sączy się potok, porośniętą drzewami iglastymi, raczej niezbyt długą. Taką maciupką, przyjazną dolinkę. Któregoś dnia, po południu postanowiłam się nią przespacerować, skoro jest taka malownicza. Oczywiście pojawił się pierwszy problem, co wpisać w Mapę Google, żeby mnie zaprowadziła do wejścia w dolinę, najlepiej na jakiś parking. Po konsultacjach wpisałam Wanderparkplatz Lange Steige Schlattstall. Pomysł był dobry i w przeciągu pół godziny przeniosłam się z bezśnieżnego Nürtingen do doliny pełnej śniegu. Po drodze mijałam różne również bezśnieżne miejscowości i tej zimy właściwie poza górami nie widziałam jeszcze śniegu.
W przeciągu dwóch tygodni podjęłam dwa ,,zimowe podejścia" wzdłuż doliny, do góry. Okazało się, że dolina jest olbrzymia. Właściwie, taką nazwą objęty jest olbrzymi obszar z kilkoma całkiem sporymi (kilkusetmetrowymi) wzniesieniami. Ponieważ oznaczenia na niemieckich szlakach są fatalne, to znaczy prawie ich nie ma, nigdy nie wiadomo, ile czasu będzie się szło, ani właściwie dokąd droga prowadzi. Droga ma nazwę, np. żółta ścieżka, albo jakaś tam i można nią sobie iść. Musiałam się nauczyć tutejszego, jakby pierwotnego sposobu wędrowania. Przyzwyczajona do naszych świetnie oznakowanych gór, musiałam zmienić nastawienie i dostosować się do nowych warunków eksploracji obszarów naturalnych. W tutejszych górach (te z doliną Lenningen należą chyba także do pasma Schwabische Alp) znajduje się wiele rezerwatów, zupełnie dzikich, ingerencja ludzka jest tu naprawdę niewielka i można spotkać na trasie dziesiątki zwalonych drzew, które sporadycznie są usuwane ze ścieżek, którymi przebiega, nazwijmy go ,,szlak".
Moje pierwsze zimowe podejście (dolina wcale nie bardzo łagodnie wznosi się do góry) zakończyło się połowicznym sukcesem. Zawróciłam w połowie drogi do nikąd. Ale po kolei. Droga, która prowadzi na parking, przy kawiarni Gasthaus Hirsch bardzo ostro skręca i jakoś nie miałam przekonania, że tam będzie parking, więc zaparkowałam na osiedlowym parkingu niedaleko restauracji, który zauważyłam. Zauważyłam też zakaz parkowania dla nie mieszkańców, jednak stanęłam tutaj i poszłam dalej na piechotę. Dalej rzeczywiście jest parking, następnym razem już tam za parkowałam.
 |
Gdy zbliżamy się do doliny, już widać po bokach góry |
 |
To ,,Gasthaus Hirsch", przy którym trzeba ostro skręcić w lewo, a kawałek dalej w prawo |
 |
Tak wygląda wjazd do samej doliny, parking jest po lewej stronie za domami |
 |
Nie jestem mistrzynią w odczytywaniu map, a ta przy parkingu jest kompletnie nieczytelna. Trzeba być geografem, żeby coś z niej zrozumieć |
Ruszyłam więc dziarsko zachwycona zimą, którą spotkałam tak nagle, że wydało mi się, jakbym wkroczyła do jakiejś bajki. Dopiero w pobliżu doliny na ulicy leżał śnieg, wszędzie indziej (a sporo jeździłam w ostatnich dniach po okolicy) było bezśnieżnie. Moją pierwszą próbę ,,podejście" podjęłam 26.12.2020, w drugi dzień Świąt.
 |
Gdzieniegdzie wyrastają z łagodnych gór talerze skalne |
No to idę
 Całe oznaczenie szlaku:,,Langesteigeweg" (żadnej wskazówki dokąd można nim dojść, ile czasu się idzie)
|
|
 |
Uczona od dziecka, że trzeba pilnować się oznaczeń szlaku, meldować w schronisku dokąd się wyszło, obliczać dokładnie i z zapasem czas na powrót przed zmrokiem, itp., czują się nieswojo zupełnie nic nie wiedząc o szlaku którym idę, do tego w niezbyt licznym towarzystwie. Po jakimś czasie pytam się schodzącego z góry turysty, czy jeszcze długo, żeby dojść na szczyt (założyłam, że celem drogi, która pnie się pod górę, jest zapewne jakiś szczyt, albo przełęcz). Usłyszałam, że jeszcze pół godziny. |














Po pół godzinie zapytałam kolejnych turystów. Ci byli rozmowniejsi, opowiedzieli mi, że teren jest duży, jeden ze szlaków (zrozumiałam, że na górze trzeba skręcić w lewo) zaprowadzi mnie do mojego parkingu po czterech godzinach, a na ,,górę" - to jeszcze z pół godziny. Zawróciłam więc, bo szłam już ponad godzinę do góry, zatrzymując się często na podziwianie. Nie chciałam, żeby zastał mnie tu zmrok, bo dolina jest piękna, ale dzika.
Dolina Lenningen (Lenningen Tal) - drugie podejście
A teraz relacja z drugiego podejścia. W połowie stycznia sypnęło śniegiem także w miastach i znowu pomyślałam o odwiedzeniu mojej bajkowej doliny - jak musi być w niej teraz pięknie. |
Pokrywa śnieżna rzeczywiście dużo większa, tak że w oddali widać dużego bałwana, na którego zrobienie starczyło białego budulca
I całkiem żywa muszka na śniegu. Pomachała do mnie nóżką. Zadziwiające, w dzień było -6 stopni, wieczorem już minus trzynaście. Myślałam gorączkowo nad zabezpieczeniem muszego losu, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Wszystkie suche liście były przykryte śniegiem, a muszka tak delikatna, że gdybym ją podniosła, to bym uszkodziła, Może jakoś się zahibernuje i przeżyje. Żegnaj muszko, jesteśmy w rezerwacie, nawet nie powinnam cię ruszać. Szkoda, że nie ma muszej odzieży termicznej.
 |
Na ścieżce leżały dziesiątki zwalonych drzew. Były tak obciążone mokrym śniegiem (wczoraj jeszcze, gdy padał, temperatura była dodatnia), że łamały się pod ciężarem dziesiątek kilogramów). W miejscach, gdzie było bardzo dużo drzew, bałam się iść. Przemieszczałam się szybkim krokiem, bez przystawania, żeby zmieniająca się od mojego rozgrzanego ciała temperatura, nie sprowokowała jakiegoś oberwania. Gdy byłam w październiku w Tatrach, a drzewa nie zrzuciły jeszcze liści, spadł śnieg. Szłam Drogą pod Reglami i wystarczyło przystanąć na chwilkę, aby natychmiast najbliższe drzewo się łamało. Tak jakby obecność pod nim wyzwalała łamanie się gałęzi. Myślę, że drzewa ,,odczuwają" minimalne zmiany temperatury i taka odrobina ciepłego powietrza unosząca się nad ciałem, podgrzewa temperaturę o ten ułamek stopnia, który decyduje, że gałąź już dłużej nie wytrzyma ciężaru śniegu i albo go ,,zrzuca", albo się łamie.
 |
Szłam wytrwale do miejsca, w którym ostatnio zawróciłam i jeszcze dalej |
. Droga to się wznosiła, to opadała
 |
Nieco zmienił się krajobraz, zrobiło się przestronniej i pojawiło się więcej drzew iglastych. Niżej dominowały liściaste |
 |
Jednak wciąż nie widziałam końca mojej drogi, więc nie wytrzymałam i zapytałam idących z naprzeciwka ludzi, czy jeszcze długo mam iść. Okazało się, że jak zwykle jeszcze ,,pół godziny", więc postanowiłam już nikogo nie pytać. Poza tym ludzie byli bardzo zdziwieni, że chcę dokądś dojść. Tu się po prostu idzie, żeby iść, a nie żeby dokądś dojść. Dlatego te ,,pół godziny" są bardzo umowne. To symboliczne miejsce, z którego możesz zawrócić, równie dobrze, jak z miejsca, w którym stoisz. Po prostu idzie się na spacer. Tym razem rzeczywiście po jakimś czasie (postanowiłam po prostu iść nie dłużej niż do godziny 15.00, żeby jeszcze przed zapadnięciem zmroku wrócić) wydało mi się, że zbliżam się do jakiegoś ,,końca drogi". |
 |
Szłam jakby wąwozem, po lewej i po prawej stronie były góry, których szczyty zaczęły się już wyraźnie wyłaniać spoza drzew. Zbliżałam się do jakiejś przełęczy |
 |
Tam najwyraźniej ,,coś" będzie |
 |
Byłam tak podekscytowana tym, że w końcu ,,gdzieś" dojdę, że nie specjalnie zastanawiałam się nad drogą i nie zwróciłam uwagi którą ścieżką dotarłam na ,,szczyt", bo dochodziła tam nie tylko moja. |
 |
Jakież było moje zdziwienie, gdy oto po wyjściu z lasu zobaczyłam.... ,,nic" |
 |
Dwa dni szłam po to, żeby zobaczyć ,,nic". To można potraktować bardzo filozoficznie, ale teraz mi się nie chce. W każdym razie podjęłam jeszcze jedną próbę porozmawiania o tutejszych ,,szlakach" z samotnym turystą. Tu bardzo dużo ludzi, zarówno mężczyzn, jak i kobiet chodzi samotnie na dalekie nawet spacery ,,dla zdrowia". Niektórzy są już nawet opaleni. Czasem na takiej samotnej wędrówce można spotkać całkiem już leciwa kobietę. A jaką mają kondycję, nie mam szansy dogonić. |
W każdym razie mój turysta wyciągnął mapę i pokazał mi, gdzie jesteśmy (mapa taka, jak przy parkingu (zupełnie nieczytelna, w skali chyba 1: miliona; powiedział mi, że mogę pójść w prawo albo w lewo, podał nazwę parkingu, z którego mogę odbyć spacer oznakowanym żółtym szlakiem szlakiem. Próbowaliśmy też wspólnie ustalić, czy owo ,,nic" przed nami, które jednak najwyraźniej miało jakiś najwyższy punkt, ma również niemiecką nazwę, ale z mapy wynikało, że ,,nic", to ,,nic". Turysta jednak powiedział mi, że przy samotnym drzewie w oddali jest szczyt ,,niczego" i ładny widok, więc tam pognałam.
 |
Rzeczywiście widok niemal zapiera dech w piersi |
 |
w perspektywie kilkudziesięciu metrów rośnie samotny krzak |
 |
No to szczyt zdobyty, flaga powieszona |
 |
Jeszcze element patriotyczny: flaga i orzeł odciśnięte na śniegu |
 |
W zbliżeniu: flaga |
 |
Orzeł |
 |
A potem poszłam przed siebie na całego |
 |
Podobno nie należy oglądać się za siebie, jednak wolałam się upewnić, czy moje drzewo, które wskazuje drogę powrotną, jest dobrze widoczne. Miałam w planach jednak wrócić tą samą drogą. Ci ludzie pod drzewem, to narciarze, których mijałam. Podziwiają, albo zadeptują mojego orła. |
 |
Ruszyłam w poszukiwaniu ładnych widoków, w poszukiwaniu ,,czegokolwiek". |
 |
W którymś momencie wyłoniły się po lewej stronie metalowe bloki, nie wiem do czego służące |
 |
A po prawej stronie ławeczka ... |
 |
... z widokiem na ,,nic" na tle krzyża. Przydrożne krzyże są tu wielką rzadkością. Nie spotkałam dotąd ani jednego. W zajmujących tak wielki obszar, jak Schwabische Alp górach, gdyby leżały na terytorium Polski, znajdowałyby się setki przydrożnych krzyży, kapliczek i świątków. Zauważyłam, że obok krzyża ,,coś" stoi. |
 |
To szopka Bożonarodzeniowa. Cała obklejona wewnątrz ,,instrukcją obsługi". Na jednej z kartek, z datą 24. grudnia jest napisane: ,,Dziś wreszcie nadszedł dzień, na który wszyscy czekaliśmy od dawna, nadeszła wigilia. Działanie: Nie spiesz się i przeczytaj historię świąteczną [umieszczoną] na drzwiach [szopy]. Ciesz się spokojem i atmosferą Bożego Narodzenia przy szopce i pod krzyżem, tutaj, na naszym Kriegsbergu (nie do wiary! Widocznie góra nazywa się Kriegsberg). Z drewnianej skrzyni możecie ze sobą zabrać do domu: dzieci - białą kartkę papieru z kolorowanką; dorośli - czerwoną kartkę ze świąteczną historią. Życzymy wam błogosławionych świąt". Widocznie szopkę postawiła jakaś wspólnota ewangelizacyjna. Odnoszę wrażenie, że w landzie, w którym ludzie zwyczajowo pozdrawiają się ,,Grüße Gott", nie są jednak jakoś nadzwyczajnie pobożni, dlatego szopka opatrzona jest pomysłowym objaśnieniem. Misja ewangelizacyjna jest subtelna i taktowna. Jedynie zatwardziałych ateistów może zdenerwować usytuowanie szopki, ponieważ ustawiono ją w takim miejscu, że przesłania widok z ławeczki na ,,nic". Przypuszczam, że ławeczka nie służy na co dzień do kontemplacji tyłu szopy, która zresztą zapewne stoi tu tylko w okresie świątecznym. Myślę, że krzyża także nie ma tu na co dzień, gdyż nie stoi on na przeciwko ławeczki, gdyby została postawiona w celu jego kontemplacji. Jestem przekonana, że solidna ławeczka została tu umieszczona w jednym celu - podziwiania z niej w komfortowej pozycji ,,niczego", na które roztacza się z niej przepiękny widok. |
Na drzwiach szopy możemy przeczytać fragment z Ewangelii św. Łukasza 2, 1-14 (gdy obchodziłam Święta w gronie raczej ateistycznym, również narzuciłam, jako Polak-katolik przeczytanie tego fragmentu, nawet nieco dłuższego, Łk 2, 1-20, czemu nikt nie śmiał się sprzeciwić, a także podzielenie się opłatkiem - co nawet zyskało aplauz, i odmówienie ,,Ojcze nasz", oczywiście w wersji ,,Vater unser". Przy okazji odkryłam, ucząc się niemieckiego ,,Ojcze Nasz" na pamięć, że wersja niemiecka jest dłuższa. Nasza modlitwa kończy się słowami: ,,I nie wódź nas na pokuszenie..." [wciąż się modlę ,,starą wersją"], a niemiecka ma jeszcze dalszą część, którą my mówimy na mszy, ,,Bo Twoje jest królestwo, potęga i chwała na wieki") i układankę słowna, w której wyraz ,,Boże Narodzenie - Weihnachten" ułożony jest ze świątecznych życzeń: ,,Życzę ci w ten bożonarodzeniowy wieczór, aby Aniołowie towarzyszyli ci gdziekolwiek będziesz, życzę nadziei i wytrwałości w twoich czterech ścianach i w twoim sercu; orzechów, jabłek i migdałów na twoim talerzu, adwentowych świec, które zaświecą dla ciebie, bożonarodzeniowej strucli, która osłodzi ci świąteczny czas i podwójnej porcji radosnego spokoju. Łez płynących tylko z radości, spełnionych pragnień i błogosławieństwa Bożego w Nowym Roku"
To mi dopiero ,,nic"! Przecież to najpiękniejsze życzenia bożonarodzeniowe skierowane do mnie, jakie kiedykolwiek usłyszałam. Zazwyczaj słyszy się lub/i wygłasza świąteczne frazesy typu: ,,spełnienia marzeń", ,,zdanych egzaminów", ,,awansu w pracy", ,,żeby ci się ze starym/starą układało", czasem życzy się miłości i bardzo powściągliwie szafuje błogosławieństwem, a tu cały potok najprzewyborniejszych życzeń.
Fakt, że Boże Narodzenie było obchodzone trzy tygodnie temu, ale takie życzenia biorę do siebie bez względu na czas. Zresztą przyjęta data narodzenia Chrystusa jest tak pokręcona i umowna, że rozbieżności obejmują blisko dekadę, więc co tam trzy tygodnie.
W szopie były ,,powieszone" jeszcze słowa świątecznego błogosławieństwa, które z na mnie spłynęło:
,,Boże błogosław nam! Wzmocnij nas w wierze, że Gwiazda Betlejemska wzeszła także dla nas. Spraw aby nasze modlitwy nie poszły na marne i byśmy wykorzystali wszystkie dane nam przez Ciebie życiowe możliwości. Daj nam kochające, współczujące i cierpliwe serce oraz pomocną dłoń byśmy mogli przyczynić się do pokoju na świecie. Niech nas Bóg błogosławi".
Ciarki wzruszenia po mnie przeszły. Takie błogosławieństwo z mocą. Jakbym się znalazła w jakiejś
dawno zapomnianej wspólnocie ariańskiej. Co za piękne słowa. Teraz tak umocniona mogłam już wracać.
Rzuciłam jeszcze okiem na moją ławeczkę z widokiem na ,,nic", przesłoniętym szopką ze ,,wszystkim". Była na niej przybita tabliczka informująca, że ławeczka została ufundowana przez Stowarzyszenie Jury Szwabskiej z okazji jubileuszu 125-lecia obchodzonego we wrześniu 2017 roku. Zauważyłam, ze tu się lubują w podpisywaniu wszystkiego (poza szlakami turystycznymi, które są, co już kilkakrotnie mówiłam, fatalnie opisane).
 |
Dopiero w drodze powrotnej postanowiłam zatrzymać się na popas przy pierwszej ławeczce, obok której wyszłam z lasu, i przy której rozmawiałam z posiadającym mapę turystą. Powoli zaczynało do mnie docierać, że przy tej ławeczce krzyżują się cztery drogi. Dwie najbardziej skrajne wyeliminowałam, jednak pozostawało pytanie, którą z dwóch pozostałych przyszłam. Na razie jednak sprawy konsumpcji zaprzątały mnie bardziej niż sprawy powrotu. |


 |
Na ławeczce ślady po termosach. Zauważyłam, że tutaj absolutnie wszyscy turyści są zaopatrzeni w termosy z ciepłym napojem. Ech, ja też napiłabym się ciepłej herbatki. Tymczasem dysponowałam dwoma dojrzałymi bananami i butelką dosyć zimnej wody. Nie lubię dojrzałych bananów, ale te smakowały przewybornie. Nie znoszę też pić zimnej wody. Temperatura na dworze wahała się w granicach - 6 °C; woda w plecaku była zarówno schładzana temperaturą powietrza, jak i podgrzewana od moich rozgrzanych pleców, więc zachowywała względnie wysoką temperaturę i również mnie pokrzepiła. Najedzona zaczęłam gorączkowo rozmyślać, którą drogą tu przyszłam. |
 |
Zanim jednak wpadłam w panikę, zauważyłam obok ławeczki torebki na psie kupy i śmietniczkę. Osobliwa logika. Dlaczego psom miało by się zachcieć robić kupę akurat w tym miejscu po wielu kilometrach spaceru? Ale zawsze można się poratować, jakby ktoś zapomniał zabrać dla pupila. Chyba, że to jest śmietniczka na psią kupę, którą się przytargało z dołu. Tu można wyrzucić i wziąć nową torebkę na wszelki wypadek. To ma większy sens. Ja wyrzuciłam tu skórki od bananów. I teraz już najedzona, spokojnie wpadłam w panikę. |
 |
Co mam teraz zrobić. Podchodziłam drogą, która na dole nazywała się ,,Żółtokamienna", czy coś w tym stylu. Teraz miałam do wyboru wąską ścieżkę ,,Einstieg", albo szeroką ,,Burgbrurinen Gutenberg/Sperberseck Schiatistall" (to może jakiś wyciąg narciarski?). Najpierw zeszłam kawałek wąską dróżką, licząc, że przypomnę sobie krajobraz. Jednak wracałam w drugą stronę, niż szłam i wszystko wyglądało inaczej. Uszedłszy kawałek drogi, uznałam, że tędy wcześniej nie szłam. Podeszłam do góry. |
 |
Spróbowałam przejść się kawałek szeroką drogą, która wydawała mi się bardziej podobna do tej, którą wcześniej szlam. Jednak ogarnęły mnie wątpliwości. Wróciłam znowu na wąską ścieżkę. Wąska schodziła jednak dosyć stromo w dół, a ja pamiętałam, że pod koniec droga, którą szłam, wcale nie wznosiła się do góry, tylko biegła niemal płasko. Figle pamięci. Poszłam jeszcze raz sprawdzić, tym razem kawałek dalej, szeroką drogę.
 | Tak szerokiego miejsca zupełnie sobie nie przypominałam. To musiała być jednak wąska ścieżka. Odwoływałam się histerycznie biegając od szlaku do szlaku, do rozumu, analizując zrobione wcześniej w trakcie podchodzenia do wyjścia z lasu, zdjęcia, ale ujęcia ławeczki mogły pochodzić zarówno z jednej, jak i drugiej ścieżki. Odwoływałam się też do wiary, gorliwie wzywając ,,niemieckiego" Boga, w języku, w którym obdarzył mnie tak hojnym błogosławieństwem i prosząc go o dar rozumu i rozeznania, którą drogą podążyć. | Ostatecznie, skutkiem natchnienia, decyzji lub rozpaczy, zdecydowałam się na wąską dróżkę biegnącą w dół i zrezygnowana podążyłam nią w stronę parkingu lub w stronę zupełnie nieznaną. Godzina piętnasta, którą wyznaczyłam sobie jako godzinę powrotu, oczywiście już minęła.
Powoli zaczęłam rozpoznawać miejsca, które zapamiętałam z wcześniejszego podejścia: zwalone drzewo z korzeniami, dorodne choiny i wreszcie znak, na który już podchodząc zwróciłam uwagę.
Wyglądał z daleka, jakby ostrzegał przed poślizgnięciem się, co wydało mi się w tym miejscu śmieszne, ale on zwracał uwagę, żeby nie zbaczać ze ścieżki i przypadkiem nie podeptać młodych drzewek odnawiającej się tu puszczy, a to już wyglądało całkiem poważnie.
Pod głazem ukryły się hubki
Znowu biegłam, żeby jakieś drzewo się na mnie nie zwaliło. Spadały tylko momentami czapy śniegu.
To chyba wieżyczka obserwacyjna. Nie podejrzewam, żeby tu można było polować.
Rozsmakowałam się w tutejszych leśnych drogach. Którymś razem spróbuję pójść tędy, wzdłuż Langesteigeweg. Dolino Lenningen, jeszcze tu wrócę!
Langesteigewegcdn
|
Bardzo ładnie
OdpowiedzUsuń