Teck Burg

    Zamek Teck (Teck Burg) jest typem zamku Höhenburg (coś z rodzaju naszych Orlich gniazd); został wzniesiony około tysięcznego roku. Stoi na górze Teck (Teckberg) powyżej doliny rzeki Lauter, która wpada do Neckaru. Stary zamek został całkowicie zburzony w czasie tzw. wojny chłopskiej w 1525 roku. W pierwszej połowie XVIII wieku postanowiono odbudować i rozbudować zamek w nowoczesną twierdzę, jednak rozpoczęte prace zostały przerwane przedwczesną śmiercią księcia Karola Aleksandra  von Württemberga. Od tego czasu zamek pozostawał ruiną (stara wieża runęła w 2010 roku).

     Dopiero w 1889 roku na ruinach twierdzy zbudowano wieżę widokową, a w 1933 dobudowano salę reprezentacyjną nazwaną ,,rikehalle", Od 1941 roku obiekt jest własnością stowarzyszenia Jura Szwabska, które w latach 50. ub. wieku przekształciło rikehalle w dom turysty z miejscami noclegowymi i restauracją. Obecna wieża ma 31 metrów wysokości.  

     W 1999 roku terenie wokół zamku utworzono rezerwat przyrody ,,Teck".

     Zamek stoi na 773-metrowym wzgórzu na południe od miasta Kirchheim unter Tack w Jurze Szwabskiej (Schwäbische Alb) na terenie Badenii-Wirtembergii. 

    Tyle teorii. Dysponując wolnym czasem, postanowiłam, w piękny zimowy poranek przyjrzeć się zamkowi z bliska. Miałam w głowie wiedzę na temat zabytkowej budowli, nie wiedziałam, jak dojechać. Spytałam jak zwykle Google Maps. Jadę, jadę, przystaję co jakiś czas w zatoczkach, albo na ulicy, bo momentami ruch niewielki, żeby zrobić zdjęcie z oddali, powiększającemu się z każdym kilometrem zamkowi. 






Za chwilę skręcę w prawo

     W którymś momencie droga asfaltowa się kończy i wjeżdżam na drogę utwardzoną, z płyt, a potem gruntową. Oszołomiona widokiem śniegu (pierwszy raz tej zimy; poza tym miejscem nigdzie po drodze śniegu nie było, a wystarczyło pół godziny i jestem w zupełnie innym klimacie) i brakiem alternatywnego rozwiązania, udaję, że nie zauważyłam zakazu wjazdu. Jadę. Droga pnie się pod górę. Początkowo łagodnie, potem stromiej, zakosami. Droga staje się oblodzona i zaczynam zdawać sobie sprawę ze swojej sytuacji: Gdy się zatrzymam na oblodzonej pochyłości, mogę już nie ruszyć pod górę, mało tego, mogę ześlizgnąć się w dół. Zatem muszę jechać do przodu, czyli do góry. Muszę jechać też z tego powodu, że nie mam jak wykręcić. Dobrze, że Niemcy są porządni i nie łamią przepisów, więc istnieje małe prawdopodobieństwo, że ktoś będzie zjeżdżał w dół wprost na mnie. Miejsca jest na jeden samochód, nie ma możliwości wyminięcia. 

     Wjeżdżam do lasu. Tu jest trochę lepiej, miejscami szerzej, nie tak pochyło i lud wymieszany z leśną ziemią daje lepszą przyczepność oponom. Oczywiście nie wysiadam w połowie góry. To ,,trochę lepiej" przekonało mnie, żeby jechać dalej. Droga jest długa i nie uśmiecha mi się porzuciwszy samochód w połowie wzgórza, wspinać się jeszcze godzinę na piechotę. Udało mi się, więc jadę dalej. 



     Google Maps przekonuje mnie co chwilę o takiej możliwości. W swojej naiwności wyobrażam sobie, że na szczycie jest parking, albo miejsce na zawrotkę, na przykład można objechać zamek dookoła. Zapominam i przypominam sobie na zmianę o istniejącym tu od dwudziestu lat rezerwacie przyrody. Wcześniej go nie było, więc droga musi prowadzić pod zamek. Na szczycie jest schronisko. Przecież niemożliwe, żeby wszyscy wchodzili dwie godziny pod górę. Zaopatrzenie musi jakoś wjeżdżać - tak się sama motywuję i utwierdzam w łamaniu przepisów. Od pewnego momentu mijam pojedynczych bardzo zdziwionych ludzi. Dziwią się, co tu robię w samochodzie. Zabłądziłam. 






Widzę już zamek, stopień pochyłości terenu wynosi ok 60-65%, po prawej niemal przepaść - na oko nachylenie 70-75%. Teraz zostaje mi tylko nadzieja, że jakoś na szczycie zawrócę.

     Nadzieja płonna, miejsca tu jak w salonie, a ja mam model samochodu kombi. Z każdej strony przepaść, ten niby placyk, który jest pod zamkiem jest pochyły. Zatrzymałam się, wyłączyłam silnik wyszłam z samochodu i... nogi się pode mną ugięły. Nie za bardzo jest jak wykręcić. Zjechać tyłem krętą drogą? Przypuszczam, że wewnątrz, za bramą jest podwórze zamkowe i tam można wykręcić, jednak brama była zamknięta na trzy spusty. Nie myślałam już o oglądaniu zamku, ani widoków. Zaprzątała mnie jedna myśl: ,,Jak się stąd wydostać?". ,,Za chwilę - pomyślałam - samochód ześlizgnie się w dół w przepaść. Waży pewnie 800 kg albo tonę. Stoczy się sam, albo ze mną w środku. Obie wersje skomplikują mi życie :)".  Postanowiłam spróbować wykręcić póki samochód jest rozgrzany. Jak koła zesztywnieją na mrozie, staną się śliskie i mój sankomercedes zacznie niekontrolowane tańce na lodzie. Wsiadłam więc z powrotem i akrobatycznie wykręciłam. Niemiecka niezawodna technologia. Może jestem uratowana. Powoli potoczyłam się w dół. Ale gdy tylko zdałam sobie sprawę, jakieś kilkaset metrów niżej, że uszłam z życiem - postawiłam samochód w taki sposób, że najwyżej zsunie się nieco na drzewo, ale nie stoczy w przepaść i postanowiłam wrócić do zamku, żeby szybko go obejrzeć (w końcu po to tu przyjechałam) i czym prędzej zmyć się, zanim ktoś zwróci mi uwagę lub (co gorsza) wlepi mandat. Na drodze zaczęli się pojawiać pojedynczy piesi. Jednak nie mijałam ich po drodze. Wnioskuję, że musieli tu przyjść jakąś inną drogą. 

      Założyłam plecaczek, z którym się nie rozstaję i zbierałam się do drogi, aż tu nagle wyłoniła się z bocznej ścieżki para biegaczy. Mężczyzna i kobieta. Mężczyzna uznał, że osoba, która łamie przepisy na terenie obszaru chronionego, traci prawa obywatelskie i godność, więc obcesowo przeszedł ze mną na ,,ty" i zaczął groźnie wykrzykiwać. Pierwszy raz odkąd tu byłam spotkałam niemiłego Niemca. Zazwyczaj wszyscy są tu bardzo uprzejmi, ludzie się zwyczajowo pozdrawiają, w parkach lub gdy się mijają na łonie natury, uśmiechają się do siebie, zagadują i są nawzajem bardzo życzliwi. Tym bardziej byłam w szoku, gdy zaczął wykrzykiwać. Z początku zapytał się co tu robię, więc pomyślałam, że pyta z troską i zaczęłam mu wyjaśniać, że obawiam się, jak zjadę, bo jest bardzo ślisko, a on na to ,,Raus, raus, schneller, hier ist Naturschutzgebiet! Hier kann man nicht mit Auto!", że niby rezerwat przyrody. Zakłopotany Polak, który słyszy ,,raus" i ,,schneller", zdaje sobie sprawę, że jeszcze nie wszystkie historyczne zaszłości zostały dostatecznie kulturowo przepracowane. Pomyślałam, że krzykacz się oddali (w końcu był biegaczem, a jego partnerka biegaczką-potakiwaczką), ale on dziwił się, czemu to ja nie zmykam. ,,Raus! - dodał jeszcze raz groźnie - ich rufe die Polizei!". Cóż, zbesztanej smarkuli nie pozostało nic innego, jak oddalić się. Żegnaj zamku Teck Burg. Nie mam siły ani czasu zjechać na dół do miasteczka, tam grzecznie zaparkować w dozwolonym miejscu, a potem wspinać się do góry ponad trzy kilometry, a może pięć - nie pamiętam. Zabrałam się więc ,,raus" i pojechałam. Ale oto ujechawszy kawałek - ujrzałam za drzewami ... parking. Wcześniej Google Maps poprowadził mnie inną drogą i jadąc nią pod górę nie mogłam widzieć tego parkingu. Hurra. Nie wszystko jeszcze stracone. Ostatnie krople niesmaku spłynęły po mnie, jak po kaczce i zaczęłam się radować nowym położeniem, w którym się znalazłam. Mogę legalnie z uszanowaniem rezerwatu przyrody wspinać się spokojnie 1,2 km do góry do zamku Teck Burg. Witaj przygodo! 

Parking znajduje się obok tej polanki i nazywa się Parkplatz Hörnle,
 na pewno zapamiętam
Zdjęcia z drugiego podejścia





Na dół prowadzi ścieżka do Jaskini Sybilli. Zajrzę tam, obejdę zamek i jeszcze tu wrócę, żeby usiąść na ławeczce, pocieszyć się, że tu jestem, i w spoczynku nasycić oczy widokiem.















     Legendarny ,,Loch Sybilli" jest  jaskinią, która powstała w wyniku długotrwałego wypłukiwania i rozpuszczania Jurajskiego kamienia. Razem z zamkiem należy od 1941 roku do Stowarzyszenia Jura Szwabska. Jaskinia i zamek są dostępne dzięki wsparciu finansowemu browaru Dinkelacker-Schwaben Bräu.





Jaskinia Sybilli nie jest wielka, ale cieszy. Mnie zresztą wszystko cieszy. Świat jest taki piękny.









Zawsze doceniam takie na poły artystyczne pomysły, żeby zostawić ścięte, obumarłe drzewo, jako dzieło sztuki








Obchodzę zamek. Przy ścieżce leżą prastare głazy







Jeszcze raz wracam na górę przyjrzeć się zamkowi


Stare herby


,,Koronawirusowa" kartka (oby jak najszybciej stała się reliktem) tłumaczy ,,Drogim Gościom", że obiekt jest nieczynny 

Moja wścibska długa ręka kradnie jedno zdjęcie spoza krat



Gdzieś tam jest Weinberg, z którego tyle razy wypatrywałam Zamku Teck i Hochenneuffenburg (przy którym jeszcze nie byłam). Uwielbiam oddawać się takiemu zajęciu w górzystym terenie - wspinać się  na kolejne wzniesienia  i obserwować z nich pozostałe (np. w bułgarskim Plovdiv, czy okolicach naszego Zakopanego).

     Schodząc na parking zobaczyłam tabliczkę informującą, że znajduje się tu także rezerwat wodny. Czytałam, że zamek leży nad rzeką Lauter i że gdzieś w pobliżu jest jezioro Bürgersee. Zapytałam wracających ścieżką ludzi, ile czasu mi zajmie dotarcie nad wodę - stwierdzili, że pół godziny. Jednak po pół godzinie drogi zapytałam kolejną osobę, która wspomniała znowu o pół godzinie i dodała, że jezioro jest w sąsiedniej wsi. Odbywszy uroczy spacer po tutejszych lasach, zawróciłam więc do samochodu. Google Maps pokazywał mi możliwość dojazdu, ale oczywiście przez drogą z zakazem wjazdu, a nie chciałam już łamać przepisów.

   Drewniany Otto-Mörike-Haus. W pobliżu znajduje się rozwidlenie szlaków, jednak tu nie ma zwyczaju znakowania szlaków. Po prostu trzeba wiedzieć dokąd droga prowadzi. Jedna, dwie tabliczki w całym lesie informują, że jest tu rezerwat, że jest kilka szlaków, jednak gdy szlak ma np. 8 km, jest tylko jeden znak, na początku, a po drodze kilkadziesiąt dróg odchodzi w prawo lub lewo, czasem wszystkie uczęszczane, tak, że trudno ustalić, która jest główna i skąd tu wiedzieć, jak iść. Doceniam oznakowanie na naszych szlakach, co 100, 200 metrów, kolorem...




Wracałam już legalną, jeszcze bardziej krętą drogą niż rano






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Konstancińskie wille, pensjonaty i zakłady lecznicze

Stroblalm

Koblencja (Koblenz)