Reußenstein Burgruine

      Koniec kwietnia to dobry czas na górską wędrówkę. Wiosna wszędzie prezentuje się wspaniale, liście jeszcze nie rozwinięte, nie zasłaniają widoku (gdy wzejdą, napiszę, że upiększają widok, xd). Wybrałam się zwiedzić kolejne zamkowe ruiny, którymi rejon Badenii-Wirtembergii, a zwłaszcza Jury Szwabskiej, jest usłany. W okolicach ruin zazwyczaj znajdują się przepyszne skały, na których je posadowiono, występują osobliwe wapienne twory, jaskinie, groty, nacieki, wodospady, etc., a w dole płynie rzeczka. 

     Największą trudność sprawia mi niezmiennie znalezienie odpowiedniego parkingu, bo jakiś punkt docelowy muszę zdefiniować w mapach, żeby aplikacja Google Maps mnie poprowadziła. Tak więc spędzam sporo czasu nad wyszukaniem, gdzie też chciałabym się wybrać i co zwiedzić, a wybór mam ogromny. 

     Tym razem wypatrzyłam na Internecie widowiskowe ruiny i wpisałam podobnie brzmiącą nazwę parkingu Parkplatz Reussenstein. Wybór był dobry, bo z całkiem sporego parkingu, który wczesnym popołudniem był niemal w całości zajęty, widać ruiny. Trzeba przejść na drugą stronę ulicy i po kilkunastu minutach znajdziemy się … nad przepaścią. 

      Miejsce jest tak urocze, że wszyscy się tu zatrzymują i nikt nie pędzi do ruin, bo widok walczy o lepsze z tym z ruin. Z rodzaju naturalnie utworzonej, wprost nad przepaścią, całkiem sporej platformy widokowej (wielkości placyku) widać zamek, skały, porośnięte mieszanymi lasami (z dominacją liściastych) okoliczne wzgórza, a w dole, pocięte dróżkami łąki. 




Jeszcze kilka kroków, zza drzew już prześwitują ruiny (przynajmniej o tej porze roku, być może latem i wczesną jesienią liście je zasłaniają)

Spory tłumek, ale cóż, każdy lubi zwiedzać ładne miejsca w ładną pogodę, do tego w niedzielę


Drzewa wprawione w rośnięciu w niewygodnych miejscach, chyba po to, żeby dodawać uroku okolicy

     To zdjęcie celowo powiększam, żeby można było dostrzec figurkę człowieka balansującego nad przepaścią. Mnie osobiście bardzo się nie spodobał pomysł, żeby rozciągnąć kolorowe taśmy między skałami, po których spacerują linoskoczkowie, żeby sobie poćwiczyć koncentrację i równowagę oraz  poeksperymentować z adrenaliną. Cały widok jest przez to zepsuty, bo człowiek na linie nad przepaścią automatycznie przyciąga wzrok, odciągając go od tego po co się tu przyszło, a mianowicie od  przyrody, od szerokokątnej perspektywy. Przyszło się tu, żeby wzrok mógł odpocząć po skupianiu się przez tydzień na szczegółach w monitorze komputera, a teraz skupia się na tym, czy linoskoczek spadnie i koncentruje na jego drodze, śledzi go wzrokiem i zajmuje sobie nim głowę, zamiast odpoczywać, zachwycać się pięknem otoczenia.
     Ja byłam bardzo zła na linoskoczka, że wchodzi mi w kadr razem ze swoją kolorową taśmą oszpecającą góry. W tym miejscu spodziewałam się raczej ujrzeć jastrzębia, a nie człowieka.

To ten ,,przeskadzacz" ciągle wchodzi w kadr, machając rękami

Jedna ze ścieżek u podnóża góry biegnie do wodospadu Neidlinger (Neidlinger Wasserfalls). Ja poszłam go oglądać od góry, bo można dojść do niego od góry lub podejść od dołu. Myślę, że z dołu jest bardziej widowiskowy, bo z góry nie robi specjalnego wrażenia. 

A tu widać kolorową linę zamiast ,,widoku". Ścieżką, którą widać w oddali po lewej stronie idzie się kawałek do wodospadu Neidlinger. Potem droga schodzi przez las w dół

    Kolorowa taśma tak bardzo tu nie pasuje, że działa na mnie, jak płachta na byka. Często widać na tego typu skałkach przylepionych wspinaczy skałkowych, jednak oni jakoś pasują do otoczenia, nie rzucają tak się w oczy, a poza tym są ,,przylepieni" do skały, a ten ,,sport" na linie po prostu niszczy turystom cały widok (mówię z mojego egoistycznego punktu widzenia)






                  Powoli obracam głowę, żeby nie uronić niczego ze zmieniającego się krajobrazu

Każde ujęcie jest ładne


Czas na sesję zdjęciową. Z przyjemnością sobie pooglądam te zdjęcia jak będę niedołężną babcią 





W drodze znad przepaści na zamek jest jeszcze jeden przystanek na pobliskiej skale. Na ludzi trzeba nie zwracać uwagi, xd. Każdy chce obejrzeć to, co ja





     Zamek Reußenstein (albo Reussenstein) został zbudowany prawdopodobnie około XIII wieku. W 1340 roku syn pierwszego znanego z imienia właściciela Diethhoha von Kirchheim-Steina sprzedał zamek swoim kuzynom, Konradowi i Henrykowi Reussowi. Chociaż rodzina Reussów posiadała zamek tylko przez trzydzieści lat, jej nazwisko pozostało na zawsze z nim związane. Po 1371 roku zamek Reussenstein jedenaście razy zmieniał właścicieli. 
      W 1441 został sprzedany hrabiom von Helfenstein, w których rękach pozostawał aż do 1627 roku. 
 W 1642 Reussenstein przynależał do Bawarii i Fürchtenbergu, w 1806 do Badenii-Wirtembergii. W 1862 roku nabył ruinę wirtemberski dom królewski (Królewska Izba Domenowa, nie wiem jak nazwać tę jednostkę administracyjną). Ostatecznie ruiny zostały sprzedane w 1964 gminie Nürtingen. Od XVI wieku zamek Reussen był niezamieszkały i zniszczony. W latach 1965 i 1966 został odrestaurowany dzięki pomocy kraju związkowego (landu) Badenia-Wirtembergia, Kasie Oszczędnościowej (Kreissparkasse) oraz wielu wolontariuszom z Neidlinger i okolic. 

No to schodzimy, żeby wreszcie dostać się na teren zamku


Trzeba uważać, żeby się nie potknąć, bo dosyć tu zajmujące widoki





      Zamek Reußenstein wznosi się nad doliną Neidlinger, dlatego bywa nazywany zamkiem Neidlinger. Gdy do niego jechałam przejeżdżałam przez środek uroczego miasteczka, zapewne Neidlinger,  pełnego entuzjastów motorów, którzy mieli tu chyba jakiś zlot. Przejeżdżałam tędy pierwszy raz i nie wykazałam się odpowiednim refleksem, żeby zaparkować i pozwiedzać, a potem już nie było gdzie stanąć. Odnowione, kolorowe budynki, oczywiście z muru pruskiego, prezentują się jak z bajki. Bardzo żałuję, że nie przystanęłam, żeby chociaż zrobić zdjęcie. Wracałam inna drogą i nie wiem, czy kiedyś jeszcze tu będę. Takich ładniutkich miasteczek są w Niemczech tysiące. Ale każde jednak inne. Nawet zdjęcia nie zrobiłam, ech...





Reußenstein znajduje się na północnym krańcu Jury Szwabskiej, wysoko na skale nad widoczną w dole doliną Neidlinger









     Zamek  nie jest imponujących rozmiarów, ma, a raczej miał, trzy piętra na kilku poziomach (razem więcej) i nie jego rozmiary przyciągają turystów, a położenie. Rzeczywiście jakby stawiany ręką olbrzyma z baśni (na końcu umieszczam link do strony, na której można ją przeczytać), który niezgrabnie poprzylepiał go do nierównych skał, a potem zatrudnił zręcznych budowniczych, żeby go wyrównali. 
     Od lipca do listopada 2012 roku ruiny wymagały gruntownej renowacji, ponieważ od strony poludniowej mur wyraźnie się rozpadał, a w niektórych miejscach był już cały porośnięty roślinnością. Obawiano się, żeby odpadające odłamki muru nie poraniły odwiedzających. 
      Rusztowania i materiały budowlane potrzebne do renowacji musiały być przetransportowane ze skalistego płaskowyżu (chodzi chyba o miejsce, które nazwałam ,,platformą widokową") do ruin specjalnie zainstalowaną kolejką.
     Do niebezpiecznej ściany przymocowano rusztowania, mur wzmocniono żelaznymi kotwami. Do naprawy pęknięć i odtworzenia górnej części ściany wykonanej z kamienia naturalnego użyto 81 ton zaprawy. 
      Koszt prac remontowych wyniósł około 450 tysięcy euro i został pokryty przez okręg Esslingen-Nürtingen, jako właściciela ruin, rząd federalny i land Badenia-Wirtembergia. 

Poprzednio ruiny były odnawiane w 1966 roku i wtedy pozostałości ruin zostały wyeksponowane w ich obecnej formie. 






To najwyższa dostępna kondygnacja






     Bardzo chciałam znaleźć się na ścieżce widocznej tam w dole, żeby zobaczyć zamek stamtąd, jednak nie wiedziałam jak się tam dostać. Gdy wybrałam się później w poszukiwaniu wodospadu Neidlingen, okazało się, że droga prowadziła częściowo tą właśnie ścieżką







Zanim wróciłam na parking, zeszłam jeszcze kawałek ścieżką na dół, żeby zrobić ujęcie ruin z mniej rozpoznawalnej strony


Minutę od zamku już taki widok

Wracam na parking, z którego podjadę dwie minuty na kolejny parking o nazwie Wanderparkplatz Bahnhöfle po to, by udać się nad wodospad Neidlinger Wassefall, który opisuję tu 


     Na terenie Niemiec silnie działa inicjatywa społeczna; wokół lokalnego zabytku często zawiązuje się jakieś stowarzyszenie jego miłośników, pojawiają się darczyńcy, wolontariusze, którzy dbają o stan zabytku, szukają sponsorów, opiekują się ścieżkami wokół, zielenią, dbają o jego otoczenie, śmietniki, ławeczki widokowe, o propagowanie zabytku w mediach, wydawanie broszur informacyjnych, słowem zajmują się wszystkim, co służy utrwaleniu zabytku w lokalnej świadomości. Dbają dosłownie o wszystko...poza toaletami. Tych  nie uświadczysz nigdzie, choćby przechodziły koło zabytku setki osób dziennie, nie będą miały gdzie zatrzymać się za potrzebą. Osobliwy to zwyczaj, bo przecież pęcherze ludzkie są ,,znormalizowane" i ponadnarodowo wymagają regularnego opróżniania...


Poczytaj:
 tu znajdziesz stronę poświęconą historii zamku, usystematyzowany spis jego właścicieli, opis dojazdu, baśnie i ciekawostki związane z zamkiem, itp.. Strona jest prowadzona zdaje się przez takich właśnie lokalnych miłośników zabytków.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Konstancińskie wille, pensjonaty i zakłady lecznicze

Stroblalm

Koblencja (Koblenz)