Varenna

      Po rozsianych wokół jeziora Como miasteczkach typu Varenna czy Bellagio, chodzi się intuicyjnie lub kierując tablicami informacyjnymi z mapą, które umieszczane są zawsze gdzieś w centralnych miejscach, dając wyobrażenie turystom o tym, czego mogą się spodziewać jeżeli chodzi o ilość zabytków, punktów widokowych, portów, mostów, rzek, wzniesień, itp.  

     Do Varenny przypłynęliśmy promem z Bellagio, ale najpierw przyjechaliśmy do Varenny … 

…., po kolei, to było tak: 

  pobyt w Varennie stanowił część naszej podróży Włochy-Hiszpania. Pierwszy dzień przeznaczyliśmy na przylot i wstępne poznanie Bergamo, drugiego dnia naszego pobytu we Włoszech (lipiec 2021) wybraliśmy się do Werony, a trzeciego nad jezioro Como, nad którym zwiedziliśmy dwa z około dwudziestu leżących nad nim miasteczek: Bellagio i właśnie Varennę.

     Bilet z Bergamo do Varenny z przesiadką w Lecco kupowałam przez stronę Trenitalia, bardzo dobrze zrobiona strona, bilet otrzymuje się natychmiast, jednak można go kupić maksymalnie około kwadrans, może dziesięć minut przed przyjazdem pociągu, w ostatniej chwili już nie można. Bilet w jedną stronę na cały łączony przejazd dla jednej osoby kosztuje 5,50 euro. Z Bergamo do Lecco jedzie się około 40 minut, czas na przesiadkę wynosił w naszym przypadku kwadrans (z tego samego peronu), a z Lecco do Varenna-Esino pociąg jedzie około 20 minut (pędząc wzdłuż jeziora, między migającymi za oknem drzewami można je obserwować, dziwić się jak jest olbrzymie i poczuć się zagubionymi podróżnikami w tym alpejskim świecie).

To zdjęcie zrobione po drodze, przed wjazdem do długiego tunelu

     Po odbyciu podróży z przesiadkami, obfitującej w przeżycia estetyczne, gdy wysiądziemy na przylepionej do górskiej ściany stacyjce, niepewni kolejnych kroków, rozglądamy się za toaletą, której na próżno wypatrywać w pociągu, i tu na małej stacyjce, po pierwszym zachwycie, skierowaliśmy się wraz z grupką Azjatów, którzy nie popędzili wraz z resztą turystów na prom, tylko postanowili tak jak my pozachwycać się uroczo położonym peronem kolejowym, do miejscowej osobliwości: WC. Toaletę niełatwo jest uświadczyć na włoskich ulicach, więc nasza przyziemna, międzynarodowa radość była wielka.




     Zatrzymaliśmy się tu też na moment, żeby się zorientować jak kupić bilet powrotny, bo jednak czasem wygodniej go nabyć w biletomacie lub kasie, niż za pośrednictwem strony internetowej (a poza tym taki bilet można kupić w ostatniej chwili przed odjazdem). Nie kupowaliśmy biletu powrotnego wczesniej, bo nie wiedzieliśmy jak duże i na ile interesujące są miejsca, które chcieliśmy zwiedzić i ile czasu nam to zajmie.  W przystacyjnym punkcie informacyjnym można kupić bilet, jest około 1 euro droższy niż kupiony za pośrednictwem strony Trenitalia, o czym się przekonaliśmy, gdy go tu w drodze powrotnej kupiliśmy. Przestudiowaliśmy jeszcze przy użyciu translatora napis w języku włoskim umieszczony na szybie, który informował, że w czasie gdy punkt jest zamknięty (a przypadało to akurat na dwie popołudniowe godziny, w ciągu których był bardzo prawdopodobny nasz powrót), i wyłącznie w tym czasie (!) możliwy jest zakup biletów w pociągu u konduktora. 


     Nie musieliśmy szczególnie studiować mapy, bo kierunkowskazy prowadzą do przystani. Najpierw planowaliśmy popłynąć do Bellagio i dopiero po powrocie zwiedzić Varennę, żeby w razie jakichś komplikacji nie zostać po drugiej stronie jeziora, skąd niełatwo się wydostać bez samochodu. 

     Z Varenny odpływają promy do wielu miejscowości położonych wokół jeziora, przystanie są z tego, co pamiętam dwie, promy do Bellagio odpływają co kilkadziesiąt minut, zrobiłam zdjęcie rozkładowi, ale lepiej się spytać w kasie o najbliższy. Bilet, z tego co pamiętam kosztował dla dwóch osób w obie strony około 20 euro.



W drodze w dół ze stacji do portu












To widok nabrzeża, gdy odpływaliśmy do Bellagio

A to gdy już przypływamy z powrotem do Varenny. Wypatrzyliśmy ścieżkę wzdłuż wybrzeża, którą postanowiliśmy pójść prosto z portu po dopłynięciu do brzegu



Tu już idziemy wzdłuż brzegu jeziora Como w samej Varennie



Ścieżka jest bardzo malownicza, rozpieszcza widokami, ławeczkami, mini plażami, zatoczkami i kawiarenkami, i w ogóle od razu dobrze się tu poczuliśmy












     Takie zagubione na końcu świata miasteczko, do którego można dojechać koleją, zapomnieć w nim o upływie czasu, a potem wrócić do dużego miasta, bo ,,co tu robić". Jednak na kilka godzin zapomnienia o wszystkim - świetne


W kilku miejscach stoją źródełka z 1907 roku. Ludzie z nich pili wodę, ale my jednak woleliśmy butelkowaną











Tak sobie spacerując raz w górę, raz w dół dotarliśmy do kościoła z przylegającą wieżą.

     Kościół świętego Jerzego (S. Giorgio) o średniowiecznym rodowodzie, którego budowa rozpoczęła się na początku XIII wieku, a została ukończona w wieku XIV. Został odrestaurowany w XVII wieku. Renowacja z 1957 roku przywróciła najstarszą konstrukcję. W surowym wnętrzu zachowały się pozostałości dekoracji freskowej z XIII i XIV wieku oraz liczne obrazy z XV i XVI wieku. W kościele zachowała się też polichromowana płaskorzeźba przedstawiająca Pietę i XVII-wieczny drewniany konfesjonał







     Podziwialiśmy szczegóły architektoniczne i detale wystroju wnętrza tak starej budowli sakralnej. Zawsze duże wrażenie robią wypłowiałe freski







     Jednak na mnie największe wrażenie zrobiło kamienne (marmurowe?), ozdobne i bardzo artystyczne ogrodzenie przed ołtarzem 







     Następnie poszliśmy przez plac Piazza S. Giorgio i postanowiliśmy tu zajrzeć do kawiarni hotelowej, licząc (słusznie) na klimatyzowane pomieszczenie. Hotel reklamuje się jako czterogwiazdkowy i ma wywieszoną na froncie flagę unijną, ale kelner nie mówił po angielsku. Jednak daliśmy radę zamówić ciastko marchewkowe i kawę w międzynarodowym języku ,,pokaż palcem, co chcesz"






     Kościół św. Jana Chrzciciela pochodzi z XI wieku i nie ma się co do tego wątpliwości patrząc na jego nietypowy współcześnie kształt. Jest on po raz pierwszy wspomniany w notce papieskiej Celestyna II z 1146 roku, jako jeden z kościołów pozostających pod zwierzchnictwem dziekana Monzy. Budynek pochodzi prawdopodobnie z XI wieku i został wzniesiony na miejscu wcześniejszej budowli chrześcijańskiej. Ze względu na datę wyrytą na jednej ze ścian, wiemy że budynek został rozbudowany w 1151 - jak głosi opis (szukaliśmy daty na ścianie bezskutecznie).  Kościół został ponownie konsekrowany w 1331 roku, a dalszym przekształceniom uległ w okresie baroku. 
     Prace restauracyjne, które miały miejsce w latach 1964-1967, pozwoliły na zidentyfikowanie pod siedemnastowieczną przebudową, romańskich korzeni budowli, która posiadała pierwotnie jedną halę (nawę) z małą absydą. Odrestaurowano starożytny strop kratownicowy, aby zastąpić sklepienie. 
     Na dole elewacji pojawia się dość nietypowy element strukturalny, rodzaj arkosolium (rodzaj niszy, w której we wczesnym chrześcijaństwie umieszczano grób). Podczas ostatnich prac restauracyjnych stwierdzono, że wgłębienie pod tym łukiem rzeczywiście służyło jako grób (niestety nie zrobiłam zdjęcia). 
     Kościół zbudowany z szorstkiego, szarego kamienia, bez żadnych dekoracji zewnętrznych, posiada bogate freski wewnątrz. Ściany boczne pokryte są doskonałym, ale kiepsko zachowanym cyklem czternastowiecznych fresków. Na lewej ścianie przedstawiono adorację trzech mędrców, a Jana Chrzciciela, innych świętych i świętego Jerzego zabijającego smoka, na lewej. Malowidła w absydzie datowane są na początek XVI wieku; wizerunek Odkupiciela między Matką Boską a Janem Chrzcicielem, ujęty w groteskowy motyw z herbem rodu Serponti.
     Na ścianie po lewej stronie przedstawiono epizody Nawiedzenia i Chrztu Chrystusa, namalowane przez tego samego artystę co pozostałe freski. 










     Znowu zeszliśmy niżej w nadziei znalezienia malutkiej plaży, którą wypatrzyliśmy jeszcze z promu. Wzdłuż wybrzeża są rozsiane malusieńkie kamieniste plażki (nie zapominajmy, że jesteśmy nad jeziorem alpejskim, nie nad morzem, chociaż miejscami robi wrażenie morza)


Widoczny w głębi za Lambertem chłopiec utrzymywał się przez cały czas naszego pobytu na plaży (kilkadziesiąt minut) na boi. Zastanawialiśmy się, jak on to robi, musiał bezustannie balansować ciałem, żeby nie spaść


Zimna woda i kamieniste dno, ale musiałam spróbować...



     Lambert odwołał mnie z wody i pokazał, co chłopcy, którzy bawili się z kubełkami przy brzegu, wyłowili z niej - z pół kilograma zardzewiałych gwoździ, a ż strach myśleć, co by było, gdyby wbiły się w nogę

     Podczas gdy jeden chłopiec wciąż utrzymywał się w w tajemniczy sposób na boi, pozostali skakali na główkę z pomostu, a widać na zdjęciu, jakie tam są skały. Nie mogłam na to patrzeć 


     Chociaż plażę uznalibyśmy w innych okolicznościach za paskudną, jednak świadomość, że to plaża położona nad jednym z najgłębszych jezior Europy, przydawała jej uroku i narobiliśmy tu sobie dużo zdjęć, bo miejsce jest unikalne

Jeszcze ostatnie spojrzenie i zapuścimy się w gąszcz wąziutkich stromych uliczek

Jak tu jeździć samochodem? A mieszkańcy to potrafią...



    Wydaje mi się, że cała ciągnąca się od portu droga nosi tę nazwę. Właściwie to część najbardziej atrakcyjna do zwiedzania sprowadza się do dwóch biegnących równolegle do brzegu dróg - górnej i dolnej oraz niezliczonej ilości poprzecznych połączeń między nimi - góra-dół. Wędrując na zasadzie: ,,A chodź, zobaczymy, co tam jest, tam jeszcze nie byliśmy", natkniemy się na większość bocznych uliczek i wciągu kilku godzin zwiedzimy dużą część miasteczka. Czytałam jednak, że ma ono również oddalone nawet o trzy kilometry plaże, jednak gdy ktoś chce zwiedzić Varennę pobieżnie, to po tych kilku godzinach ma dostateczne wyobrażenie o  niej













     Wracamy znaną już drogą nad samym jeziorem. Bardzo mi się podoba zdolność mózgu do błyskawicznej asymilacji. Po kilu godzinach wie się już jak iść, gdzie co jest, w zupełnie jeszcze  nieznanym rano miejscu

Spokój, spokój, spokój... odpoczęliśmy, czas wracać





Żegnaj zagubiona stacyjko, wracamy do cywilizacji, bardzo udana wycieczka


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Konstancińskie wille, pensjonaty i zakłady lecznicze

Stroblalm

Koblencja (Koblenz)