Dzielnica Marburga - Wehrda

      Dobry Bóg zaplanował dla mnie późnym latem i wczesną jesienią 2022 r. pobyt na kontrakcie  w Hesji. Spotkałam tu naprawdę miłych Niemców, a do tego pracę osładzały mi spacery i wycieczki po pięknej pagórkowatej krainie. Wciąż syta nowych wrażeń zwiedzałam, jak to ja, zachłannie, okolicę. Najpierw dzielnicę Marburga, w której mieszkałam, czyli Wehrdę. Poniżej zamieszczam fotografie z moich częstych wypraw. Jest tu dużo tras spacerowych, ale ponieważ próbując wciąż nowe szlaki, bezustannie się gubiłam, zmieniłam technikę zwiedzania i najpierw chodziłam po kilka razy w mniej więcej te same miejsca, żeby się uporać z topografią terenu położonego na wzgórzach. Gdy już zapamiętałam układ uliczek i nie kręciłam się w kółko nie umiejąc znaleźć pomimo nawigacji drogi do domu, dopiero zapuszczałam się w miejsca nieznane.

Wehrda, to spokojna dzielnica położona na pagórkach, oddalona kilka kilometrów od marburgskiej starówki, nisko zabudowana, w dolnej, najstarszej części domami z muru pruskiego (Fachwerk), wyżej stoją domy nowocześniejsze, chociaż duża część z nich ma już dobre kilkadziesiąt lat. 

Gdy tylko rozpakowałam walizki, popędziłam na pobliskie wzgórze, żeby zobaczyć okolicę. Do tej pory nie wiem, jak się nazywa, ale da się bez tego żyć.






Chciałam dotrzeć na jakiś odsłonięty szczyt, żeby uzyskać przegląd okolicy, jednak wzgórze porastał wyłącznie piękny las, więc pierwsza wycieczka była leśna



Innym razem wybrałam się na spacer do starej części miasta (okolice Wehrdaer Strasse), żeby pooglądać domy z muru pruskiego


Kościół św. Marcina, ewangelicki albo protestancki, jestem ignorantką, a to różnica jaki, w każdym razie i tak był zamknięty.



Gdy tylko dowiedziałam się, że z mojej dzielnicy można dojść spacerem aż do zamku w Marburgu, natychmiast postanowiłam to sprawdzić. Wybrałam się uzbrojona w mapę papierową i mapę Google. Jednak obie mnie zawiodły. Szlaki nie pokrywały się z tymi, które były w rzeczywistości, tworzącymi mnóstwo odgałęzień. Chciałam iść przez pola, ale tej drogi zupełnie nie umiałam znaleźć, zdecydowałam się na drogę przez las (Waldweg).
 

Gdy doszłam do miejsca skąd było już widać zamek, oszacowałam drogę na jeszcze co najmniej godzinę, więc zawróciłam. Całe szczęście, bo błądziłam po lesie nie mogąc znaleźć drogi, którą przyszłam. Całe przedsięwzięcie powinno mi zająć według map w obie strony trzy godziny, a zajęło mi trzy, gdy zawróciłam mniej więcej w połowie drogi. Postanowiłam innym razem dokończyć moją wyprawę. Teraz już sporo więcej wiedząc o trasie. 




Któregoś razu wybrałam się nieznaną mi trasą na dół, żeby znaleźć zejście nad rzekę. Droga prowadziła obok niewielkiego zadbanego (jak wszystkie niemieckie) cmentarza.

Niemieckie cmentarze zawsze mnie zachwycają z tymi ich koneweczkami i ławeczkami i całą przemyślaną infrastrukturą cmentarną.

Na domach bardzo często wypisane są motta, sentencje i wierszyki. Tu na przykład umieszczono takie radosne słowa: ,,Nie pogardzaj małymi przyjemnościami, nie tymi widzianymi przez mikroskop. Jak wspaniały jest dzień życia w cielesnej pomyślności. To sprawia, że warto żyć, odważnie pokonywać to, co trudne i z pełnym entuzjazmem podchodzić do cudów natury" (Verachte nicht die kleinen freuden, nicht die durch's Mikroskop gesehn. Wie herrlich ist ein Tag des Lebens, bei Korperlichem  Wohlergehn! Das macht des Leben lebenwert, das Schwere kühn zu meistern, und an den Wundern der Natur sich restlos zu begeistern.). Zachwycające. 





Usiłowałam znaleźć zejście nad rzekę, ale nic z tego, brzegi są niedostępne 


Na rondzie stoi sowa, co nadzwyczajnie mnie ucieszyło (rondo przed mostem na skrzyżowaniu Waehrderstrasse/Cölberstrasse z Goßfeldenerstr.)



Tynk odpadł i widać dokładnie, jak zbudowane są ściany szachulcowe. Uwielbiam takie domy, są cieplutkie i trwałe, choć wydają się niepozornie. Mieszkałam niedawno w takim zabytkowym budynku, wewnątrz wyglądają bajecznie z drewnianymi belkami, które pozwalają czuć się bezpiecznie związaną z przyjazną i kojącą naturą.






Urzędy dopłacają do renowacji takich domów, żeby miasta były schludne i kultywowały tradycję.

Uparcie szukam drogi dotarcia nad jakiś przyjazny brzeg rzeki Lahn, jednak jest to niemożliwe. Idąc groblą między łąką a ogródkami udało mi się zbliżyć do jej brzegów i pozazdrościć płynącej kajakiem rodzince, jednak zejścia nie znalazłam. Jestem ciekawa jaką woda ma temperaturę. Piszę w czasie teraźniejszym, bo nadal przebywam w Hesji, więc wrażenia są aktualne.

Oczywiście musi być w każdym niemieckim zakątku piekarnia (Bäckerei) i masarnia (Metzgerei). Nie inaczej jest w mojej miejsko-wiejskiej dzielnicy. Mało tego, co tydzień piekarz obwozi swoje wypieki po okolicznych wzgórzach. Pomysł jest przedni, gdyż wielu starszych Niemców mieszka samotnie i jest to dla nich super sprawa. Jeździ też Fischman i wóz z mrożonkami, tak że podstawowe zakupy można zrobić wychodząc przed dom. We wsi (mnie, warszawiance, ta domkowa dzielnica kojarzy się bardziej z wsią niż z miastem) stoi też automat z jajami od bauera (10 szt. 4 euro) i buda z warzywami (Gemüse Bude). Leżą wyłożone i wycenione, a właściciel pól liczy na niemiecką uczciwość, zawiesiwszy na ścianie skrzyneczkę na pieniądze. Cukinia 2 euro, gigantyczna i pyszna, natürlich.

Schody umożliwiają szybkie pokonywanie wysokości. Jedna z moich wycieczek zakończyła się nieoczekiwaną wspinaczką do... krateru. 



Wypatrzyłam na mapie, że na jednym ze wzgórz mieści się tzw. Krater Behringa. Pognałam więc tam czym prędzej. ,,Gnając" a raczej człapiąc sapałam na potęgę. Aparat nie oddaje wszystkich doznań miłych oku, ale uwierzcie mi, że za drzewami widać po lewej stronie ciemne strome zbocze i oczami wyobraźni widzi się krater.

Marienhäuschen (domek maryjny), w tradycji protestanckiej a la kapliczki są pozbawione figurek, w środku jest ławeczka i stolik, przy których można pomedytować lub pokontemplować, albo zjeść kanapkę, jak ktoś woli.

Widok w dół krateru Behringa. Nie jest on imponujący, ale też nie mały. Na zdjęciu wyszedł prawie żaden

Właściwie, jak na wysokość wzniesienia (ma chyba nieco ponad 300 m), jest całkiem spory ten krater.


Krater Behringa zawdzięcza swoją nazwę Emilowi von Behringowi, profesorowi z Uniwersytetu w Marburgu, który w 1901 roku otrzymał nagrodę Nobla za opracowanie surowicy przeciwko błonicy. Z nagrody sfinansował założenie fabryki farmaceutycznej do produkcji surowicy. To jedna strona medalu (ta ładniejsza). O innej opowiem przy okazji, jak ją obejrzę.












                           Właśnie na szczycie tej góry w oddali znajduje się krater Behringa 

       



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Konstancińskie wille, pensjonaty i zakłady lecznicze

Stroblalm

Koblencja (Koblenz)