Moją trzecią wycieczkę do Frankfurtu we wrześniu 2022. r. (tu i tu są opisane dwie poprzednie/ ew. podrozujebomoge.com, zakładka Niemcy: Hesja) rozpoczęłam na Dworcu Głównym (Hauptbahnhof Frankfurt). Najpierw podjechałam metrem U4 (wejście do metra znajduje się w głównej hali) jedną stację do Messe Festhalle (na wyświetlaczu pojawia się następna stacja, więc wiadomo którym metrem i w którą stronę jechać), żeby zobaczyć widoczną z wielu miejsc Frankfurtu intrygującą kształtem Wieżę Targową (Messeturm) i teren słynnych frankfurckich targów.
W hali głównej Dworca Głównego znajdują się stoiska targowe ze ,,zdrową żywnością"; zrobiłam zdjęcie chlebowi, niezbyt dobrze to pokazuje, chleb miał w rzeczywistości z 70 cm długości, niczym dawne pieczone po wsiach chleby, które były tak wielkie, że starczały na tydzień dla całej rodziny.
Ciekawy wygląd stacji koło targów.
Wyjście z metra w kształcie piramidy dobrze komponuje się ze strzelistą
wieżą Targową (
Messeturm).
Na skwerku obok kompleksu targowego rosną dwa bukszpany, których przebarwione liście tworzą wzorki. Nie mam pojęcia jak taki efekt osiągnięto. Wzory nie są namalowane, całe liście je tworzące są po prostu jaśniejszego koloru.
Hammering Man - Człowiek Młot (Młotkowy Człowiek, ew. Młotnik), a raczej z młotem, intrygująco paskudny, ogromny. Jest to dzieło amerykańskiego artysty Jonathana Borofsky'ego. Człowiek Młot to właściwie cała seria rzeźb kinetycznych tego artysty umieszczonych w różnych miejscach na świecie. Frankfurcka ma 21 metrów i należy do najwyższych z serii. Przedstawia sylwetkę pracownika poruszającego młotkiem na symbolicznie obrabianym przedmiocie. Ruch młota jest napędzany silnikiem. Ta olbrzymia rzeźba z malowanej na czarno stali ze zmotoryzowanym ramieniem i ruchem młotka symbolizuje robotników na całym świecie.
Dzieło sztuki jest uważane za symbol pracy, czynu, a także symbol solidarności ze wszystkimi ludźmi.
Każda z rzeźb ma inną wysokość i inny numer na tylnej nodze. Znajdują się one m. in. w Korei Pd., w Seulu, w szwajcarskiej Bazylei, w norweskim Lillestrom i wielu miastach Stanów Zjednoczonych.
Hammering Man Borofsky'ego od czasu jego zainstalowania w 1991 r. jest symbolem rozpoznawczym Frankfurtu. Artysta określa rzeźbę jako ,,symbol robotnika w każdym z nas". Dla niego ruch młota - ,,od umysłu do ręki i z powrotem" - łączy umysł i ręce, świat idei i działania: ,,Wszyscy używamy naszych umysłów i naszych rąk do tworzenia naszego świata. Lubię mówić, że pomiędzy umysłem a ręką jest serce". Jednoczesne uderzanie młotkiem na całym świecie, to ,,coś w rodzaju ogólnoświatowej instalacji łączącej nas wszystkich razem" - sądzi Borofsk'y.
(korzystałam ze strony: https://www.kunst-im-oeffentlichen-raum-frankfurt.de/de/page151.html?id=145)
Messeturm.
Gapa, myślałam, że to jest Festhalle - słynna hala koncertowo-widowiskowo-konferencyjna zlokalizowana na terenie targów. Dopiero w domu sprawdziłam, jak wygląda ta prawdziwa, to nie ta. Muszę tu jeszcze raz przyjechać.
Wróciłam metrem na Dworzec Główny i teraz udałam się spacerem w stronę znanego mi już placu Hauptwache. Na zdjęciu powyżej ulica Kaiserstraße biegnąca od wyjścia z dworca niemal prosto do Hauptwache. Ulica jest bardzo nieciekawa, okupowana przez bezdomnych wszelkich nacji. Wzdłuż po prawej i lewej stronie znajduje się pełno knajpek i restauracyjek z ogródkami, wiele z nich oferuje jedzenie orientalne, jednak chociaż je lubię, żadna z knajpek nie wydała mi się atrakcyjnie zlokalizowana.
Po drodze zobaczyłam wystawione przed warzywniak osobliwe gigantyczne owoce.
Po kilkuset metrach robi się już nieco przyjemniej.
Wieżowce reprezentujące światowy biznes i międzynarodową finansjerę.
Dochodzimy do
Willy Brandt Platz. Wokół ronda, któremu patronuje słynny kanclerz Niemiec, laureat pokojowej nagrody Nobla z 1971 r. królują wieżowce.
Najsłynniejszym symbolem placu jest gigantyczne Euro.
To widok placu z jednej strony.
Ozdobny budynek, prawdopodobnie z początków XIX w. znajduje się również w otoczeniu placu.
Nadal jesteśmy na placu Willego Brandta.
Rozległy plac przecinają tory tramwajowe.
Na obrzeżu placu znajduje się
fontanna Bajkowa (Märchenbrunnen).
Willy Brandt Platz w całej okazałości.
To też Willy Brandt Platz.
Nadal Willy Brandt Platz, z innej strony.
 |
W królestwie euro nie czuję się nadzwyczajnie. |
Ciąg dalszy Kaiserstra
ße.
Idąc wciąż naprzód minęłam plac
Kaiserplatz.
 |
Fontanna na Kaiserplatz. |
Już całkiem niedaleko od Hauptwache, po lewej stronie jest rozległy plac zwany Roßmarkt (Targ koni). Aż do XVII wieku plac pozostawał nieutwardzony. Każdego roku sprzedawano tu tysiące koni.
Na placu stoi pomnik upamiętniający wynalazcę druku:
Gutnberg-Denkmal.
We Frankfurcie znajduje się pełno siedzib i oddziałów znanych firm. Nadal plac Ro
ßmarkt.
Już widać kościół św. Katarzyny przy Hauptwache. Pomiędzy placem Roßmarkt a Hauptwache po lewej, patrząc od tej strony, znajduje się niewielki lokal z wietnamskim jedzeniem, bardzo przyjemny wewnątrz (ma też ogródek), oferujący smaczne, ogromne i w przystępnej cenie dania. Nazywa się Kiichi Sushi (Roßmarkt 12).
Najedzona ruszyłam przez
Hauptwache.
Celem dalszego etapu mojej wycieczki było przejście całego deptaka Zeil. Rozciąga się mniej więcej między dwoma zegarami. Pierwszy z nich znajduje się z jednej strony wyjścia z podziemnych kolejek metra i S-bahn na stacji nazwanej od placu, a plac z kolei wziął nazwę od budynku - Hauptwache (czyli ,,główny odwach"). Widoczny na zdjęciu budynek odwachu, czyli głównej siedziby warty garnizonu powstał pierwotnie w 1730. roku, zburzony w czasie wojny, w latach 70. XX w. odbudowany. Obecnie mieści się w nim kawiarnia.
To inne ujęcie, trzeba przejść przez plac i drzewa wskazują deptak.
Już zaraz wchodzę na słynny deptak Zeil, spojrzenie w lewo pozwala mi rozpoznać wieżyczkę Eschenheimer Tor, którą oglądałam podczas poprzedniej wycieczki. Prowadzi do niej ul. Große Eschenheimer Straße.
To już deptak Zeil. Z góry, na przykład z Frankfurter Main Tower o tej porze roku wygląda jak zielona rzeka, gdyż wzdłuż jest obsadzony drzewami o płaskich koronach. Zeil od końca XIX wielu należy do najbardziej znanych a zarazem osiągających największe obroty ulic handlowych w Niemczech. Wcześniej była znana przede wszystkim z wytwornych zajazdów i pałacyków z epoki klasycyzmu.
Rzeźba Richarda Hessa z 1983 r. pt. ,,Dawid i Goliat" intryguje oryginalnym przedstawieniem. Stoi na początku deptaku.








Za mną angielska sieciówka Primark. Zajrzałam do kilku sklepów znanych sieci w nadziei kupienia jakiejś ładnej podkoszulki dla syna. Niestety nie znalazłam takiej, która by mnie ujęła. Poczyniłam jednak kilka spostrzeżeń. W każdym kraju firmy odzieżowe prowadzą inną politykę i oferują inny asortyment. W Primarku, na przykład, londyńskim można dostać całkiem niebrzydkie ubrania w dobrej cenie. Tutaj, owszem, niektóre były po kilka euro, jednak zupełnie nie do noszenia, jakieś niewymiarowe albo fasony na jeden sezon, brzydkie, zupełnie tandetne. Inny przykład: w polskim Reserved stosunkowo często coś kupuję, bo ubrania mają dostatecznie długie dla mnie nogawki i rękawy, rzeczy mają całkiem umiarkowane ceny, są ładne kolorystycznie, z dobrych materiałów. Sklep jest, powiedzmy, dla średnio zamożnych. Tutejszy natomiast Reserved jest ekskluzywny (co nie znaczy, że rzeczy są ładne, raczej wyłącznie drogie), od razu widać po klienteli, że rzeczy tej firmy noszą ludzie zamożni. Również ubrania na nadchodzący sezon jesienny są zupełnie inne w sklepach tych samych firm, co u nas. Byłam dwiema olbrzymimi galeriami Zeila bardzo, bardzo rozczarowana. Ot, wydawalnia pieniędzy.
Przymierzałam się do jednego płaszczyka, jednak ostatecznie nie kupiłam nic. Nie chciało mi się dźwigać i nic tak naprawdę mi się nie spodobało. Oczywiście oglądałam wszystko w przelocie, bardziej z ciekawości, bo ogólnie nie znoszę galerii handlowych.
Mniej więcej w połowie długości pasażu (pod koniec ładniejszej części) znajduje się coś jakby targ z różnymi budkami. Nie zaglądałam, co dokładnie mają do zaoferowania, ale zdaje się jedzenie. Plac nazywa się Konstablerwache. Mieściła się tu podobnie jak na placu Hauptwache siedziba warty garnizonu, czyli odwach. Budynek jednak nie przetrwał, ale zachowała się nazwa.
Wejście do stacji kolejki S-Bahn i metra Konstablerwache.
Odbiłam na chwilę w prawo, żeby wydrukować bilet w punkcie xero. Wydaje mi się, że to są pozostałości dawnych murów miejskich.
W oddali widać dach katedry.
 |
Znowu wróciłam na Zeil, Teraz, za placem Konstabla jest dużo mniej atrakcyjny, jednak prowadzi prosto do celu.
|

I tak dotarłam do końca ponad półkilometrowego deptaka Zeil. Tutaj, na skrzyżowaniu kilku ulic znajduje się wieżyczka zegarowa - Uhrtürmchen. Tak więc przeszłam drogę od zegara na Hauptwache do zegara Uhrtürmchen.
Uhrtürmchen
Minęłam dom kultury i idąc dalej prosto dotarłam do frankfurckiego Zoo, wejście z lewej strony widocznego budynku.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w dosyć ładnie zaaranżowanym terenie nie mogłam przez dłuższy czas wypatrzyć żadnego zwierzęcia. Wrażenie, że w tym zoo niemal nie ma zwierząt nie opuściło mnie juz do końca pobytu. Jedynie ptaki były lepiej reprezentowane, ale też bez przesady. Czarny punkt po prawej stronie, to niedźwiadek,
Bilet kosztował 12 euro, skrzętnie dokumentowałam, co widzę, ale jak widać po zdjęciach, pierwsze kilkanaście minut zwiedzania było niemal bezowocne. Po prostu nigdzie nie było zwierząt. Jeżeli już były to jedno albo dwa na wybiegu. Może starano się im sprawić dobre warunki życiowe, jednak zwierzęta stadne chyba nie czują się komfortowo nie dość, że w niewoli, to jeszcze w samotności. Zwierzęta w zoo zawsze są smutne. Te tutaj były wyjątkowo.
W małpiarni była akurat pora karmienia. Przyglądanie się biednym uwięzionym szympansom podczas posiłku wcale nie było przyjemne. W żadnym zoo nie widziałam małp, które żyłyby w psychicznym dobrostanie. Biedactwa, co my ludzie im robimy.
Mam wrażenie, ze naczelne obserwowane przez szybę czują się podobnie do ludzi. Starają się zająć swoimi sprawami, ale jak to w więzieniu...
Orangutany dostały na obiad cykorię , a potem zajmowały się kartonami po cykorii.
Po lewej stronie budynek ptaszarni.
Rzeźba Barankinyi Goshty pt. ,,Dusza ptaka".
To rzeźba z drugiej strony.
Ptaszarnia obchodzi swoje sześćdziesięciolecie. Wewnątrz dziesiątki umęczonych ptaków w klatkach. To jakiś wróblowaty z Kuby, który pewnie nigdy nie zobaczy swojej ojczyzny.
Papuga
Olbrzymi Marabu, który prawdopodobnie ma podcięte skrzydła, bo tylko je rozpościerał i podskakiwał. Zresztą daleko by nie uleciał w swoim akwarium.
Część ptaków ma małe wybiegi na powietrzu z roślinnością, te nieliczne mają stosunkowo dobre warunki, ale na górze jest siatka, o lataniu nie ma mowy.
Jego Piękność i Nieszczęśliwość Kangur Drzewny.
Surokatki zazwyczaj mają się w ogrodach nieźle.
Żółw promienisty naprawdę duży. W oddali widać pomysłowo umocowaną szczotkę. Gdy żółw pod nią przechodzi może się podrapać po skorupie, albo ją oczyścić, ewentualnie zmieść z niej intruza.
Wtapiamy się w tło.
Australijski krokodyl słodkowodny.
Witaj panie Krokodylu. Nie za bardzo z wodą u ciebie.
Szarańcza olbrzymia, świerszcze z Gujany. Szarańcza była jedną z plag egipskich. Są one z jednej strony śliczne, jednak zarazem gigantyczne. Gdy występują w olbrzymiej ilości, ciarki przechodzą po plecach.
Gdy nosorożec spostrzegł, że na niego patrzę, wstał i sobie poszedł.
Poszłam za nim; gdy mnie zobaczył, natychmiast wyszedł ze swojej ciasnej, wołającej o pomstę do nieba klatki. Jeżeli musi w niej spędzać w zamknięciu zimę, to serdeczne słowa współczucia; niewiele większa od mojej łazienki.
Rzeźba Birgera Petersa, ,,Nosorożec bez rogu".
Hipopotam podobnie, jak nosorożec, wyraźnie unikał ludzi. Nie chciał oglądać swoich oprawców, którzy przebywają na wolności, a jemu zostawili do dyspozycji basen, wielkości w stosunku do jego proporcji - naszej wanny, w którym jedyne, co może zrobić, to się zanurzyć i wynurzyć. Wynurzał się tylko, żeby zaczerpnąć powietrza i tyle go było widać.
To jego letni wybieg. Zimowy jest dużo mniejszy, a wody ma tam po kostki, coś jakby brodzik.
Nie wiem z jakich powodów hipopotamy trafiają zawsze do więzień o zaostrzonym rygorze. Nie mogą się nawet obrócić, do wody muszą schodzić pomimo swojej wagi po schodkach, jakby nie można zrobić im nie śliskiej pochylni, żeby ułatwić wchodzenie. W ogóle nie mogą się niczym zająć, bo zazwyczaj ogranicza im się przestrzeń do tak małej, że mogą się tylko położyć, wstać i z ledwością obrócić. A tak łatwo je zadowolić. Wystarczy im basen z wodą i wysepką, żeby mogły dookoła pływać, ale basen spory, bo same są niemałe, nieco większy wybieg z piaskiem i towarzystwo, nie lubią samotności. Są z natury wesołe i pogodne, dlaczego skazuje się je na niepotrzebne cierpienie. Przecież nikogo nie cieszy widok nieruchomego zwierzęcia, które mętnym okiem wypatruje śmierci.











Ogólnie zoo zrobiło na mnie bardzo przygnębiające wrażenie. Opuściłam je ze smutkiem w sercu. W warszawskim zoo wydaje się być mniej cierpienia.
Wracałam znowu wzdłuż Zeil. Na placu przed zoo natknęłam się na uroczą twórczość uliczną. Słupek.
Zajrzałam jeszcze do Rossmana, a potem pognałam w stronę Hauptwache. Miałam bilety do opery na godzinę 19.00.
Odbiłam w An der Hauptwache, która zmieniła się w Biebergasse, potem w Kalbächergasse a w końcu w Große Bockenheimer Straße, która doprowadziła mnie na Plac Operowy.
Po drodze, na odcinku Große Bockenheimer Straße znajduje się fontanna Freßgass-Brunnen.
Alte Oper w całej okazałości.

Po wielu perypetiach, których nie chce mi się tu opisywać, udało mi się przyjechać dziś do Frankfurtu, zdobyć bilet, i oto jestem. Za chwilę rozpocznie się niezwykły koncert, na którym będę. Usłyszałam o nim w radiu, wspomniano o nim w trakcie wiadomości. W Ramach hr-Sinfoniekonzert 1001 Nacht miały się odbyć dwa koncerty w Wielkiej Sali frankfurckiej Opery Dawnej. Pierwszym miał być III koncert fortepianowy Rachmaninowa w wykonaniu Ewgenija Kissina (sic!), a drugim suita Szecherezada Rimskiego-Korsakowa. Kissin jest jednym z moich ulubionych pianistów, obok Argerich i Malofiejewa. Trzeci koncert fortepianowy Rachmaninowa jednym z moich ulubionych koncertów fortepianowych. Kissin się rozchorował i szukano na świecie pianisty, który umiałby zagrać Rachmaninowa porównywalnie, czyli na najwyższym poziomie. Osobiście uważam, że tylko Aleksander Malofiejew i Jewgeni Kissin ,,umieją zagrać" Rachmaninowa. Przyjechał Malofiejew. Rozpłakałam się. Tak bardzo chciałam być na tym koncercie, a wydawało się nieprawdopodobne, że mi się uda. Udało się i oto jestem.
Piękna z zewnątrz, utrzymana w neorenesansowym stylu opera w środku jest brzydka, natomiast sala ma świetną akustykę.
Gdy okazało się, że będę mogła przyjechać, w takich emocjach kupowałam bilet, że kupiłam nie na ten dzień. Zarezerwowałam sobie drogie miejsce z przodu. Nie ma zwrotów. Nie było mnie już stać, żeby kupić drugi drogi, więc z moim kolejnym upragnionym biletem wylądowałam z tyłu w ostatnich rzędach, gdzie mogłam jednak docenić idealne nagłośnienie sali i w ogóle jej bardzo brzydką ale praktyczną konstrukcję.
Tu jeszcze bez orkiestry.
Malofiejew siedzi u steru, nie widać go dobrze na tym zdjęciu, ale musicie mi uwierzyć. Młody, wybitny pianista z Moskwy. Myślę, że jedynie dzięki dobrym kontaktom kulturalnym i dyplomatycznym Niemiec z Rosją udało się go tu w ogóle sprowadzić w obecnym czasie.
Grał piękniej niż kiedykolwiek....
Zeszłam na dół w przerwie, licząc, że może spotkam młodego pianistę i poproszę o autograf...
Opera jest, jak już mówiłam brzydka, tylko główny hol wygląda reprezentacyjnie.
Zbiegłam, nim wybrzmiały brawa drugiej części koncertu, żeby nie tłoczyć się w szatni, miałam nadzieję zdążyć na wcześniejszy pociąg.
Ustawiona przed gmachem opery fontanna Lucae-Brunnen (nazwaę zawdzięcza projektantowi opery Richardowi Lucae) w nocy prezentuje się widowiskowo.
Fontanna Marschall Brunnen
Zbiegłam do metra. Po dziewiątej wieczorem ruch był niemal jak w godzinach szczytu. Dojechałam na Hauptbahnhof. Pociąg miał opóźnienie. Ogłoszono przez megafon, że mój skład, który miał jechać do Marburga nie może dojechać na dworzec główny z powodu... zwierząt na torach. Zaczęliśmy na ten temat żartować z ludźmi na peronie. Od słowa do słowa, okazało się, że to moi sąsiedzi i podwiozą mnie w Marburgu pod dom. Inaczej zapowiadał mi się 45-minutowy spacer o północy, gdybym nie zdążyła dojechać na ostatni autobus.
Komentarze
Prześlij komentarz