Dlaczego i takie tam

                                                                                            ,,Więc Koziołek, mądra głowa 
                                                                                                                 błąka się po całym świecie, 
                                                                                                                 aby dojść do Pacanowa. 
                                                                                                                 Właśnie nową zaczął podróż, 
                                                                                                                 by ją skończyć w Pacanowie, 
                                                                                                                 a co widział i co przeżył,
                                                                                                                 film ten wszystko wam opowie"
Rys historyczny

      Tego bloga nosiłam  w sobie właściwie od dzieciństwa, jak jakiegoś tasiemca, którego nie mogłam wydalić. No i nadszedł czas. 

     Nigdy nie przypuszczałam, że będę prowadziła blog podróżniczy, a to z prostej przyczyny. Nie podróżowałam. 

    Na szczęście granica między robieniem czegoś, a nierobieniem jest bardzo cienka i daje się przekroczyć. Ta granica bywa tak cienka, że z czasem nawet zanika, jednak nawyki myślowe powodują, że wciąż jest i bardzo trudno zauważyć, że już od jakiegoś czasu nie ma tego, czego nie ma, a co nam się wydaje, że nadal jest. Gdyby ktoś z zewnątrz widział to, co my, zwróciłby uwagę i pomógł nam zauważyć, że mamy urojenia i widzimy niewidzialne, jednak nikt nie widzi (mimo wszystko to wspaniale) co mamy w głowie i co tam w bałaganie lub porządku naszych myśli sami widzimy. 

    Odkąd pamiętam fascynowały mnie książki i filmy podróżnicze i przygodowe, albo najlepiej połączenie obu tych gatunków. Na półce miałam kolekcję książek Arkadego Fiedlera. Niektóre tytuły nawet pamiętam: ,,Ryby pływają w Ukajali", ,,Nowa przygoda: Gwinea", ,,Piękna, straszna Amazonia". ,,Orinoko", ,,Wyspa kochających lemurów", coś z ,,Kanadą". Pasjami czytałam ,,Poznaj świat" i oglądałam z wypiekami na twarzy program ,,Klub sześciu kontynentów/Kawiarenka pod globusem", albo Tony'ego Halika ,,Tam, gdzie pieprz rośnie", później prowadzony razem z Elżbietą Dzikowską pod tytułem ,,Pieprz i wanilia". Bohaterowie seriali: Zorro, Hans Kloss, James Bond czy  Curro Jimenez zamieszkiwali w mojej głowie razem z Koziołkiem Matołkiem, Baltazarem Gąbką, wielkimi podróżnikami - Bolkiem i Lolkiem (kolorowy film ,,Wielka Podróż Bolka i Lolka" był wydarzeniem dla dzieci. Pamiętam, że na nim byłam, ale nie pamiętam w którym kinie, pewnie w kinie Moskwa. Była też wersja telewizyjna w odcinkach), Doktorem Dolittle, Tomkiem Sawyerem, Hrabią Monte Christo, Phileasem Foggiem, Panem Samochodzikiem oraz Poldkiem i Dudusiem. Zamieszkiwali i fikali koziołki. Mówiąc krótko: chciałam zostać podróżnikiem.

      Potem robiły fikołki kolejne dzieci w moim brzuchu, pieniążki w portmonetce, wyrywane zęby na metalowej tacce. Zapomniałam o moich bohaterach z dzieciństwa. Przeglądałam co prawda z nawyku co roku katalogi biur podróży, dostawiałam na półkę kolejne piękne wydania ,,Ilustrowanego Atlasu Polski", ,,Cudów Świata", ,,Najpiękniejszych miast Europy" i tym podobnych, jednak na dobre porzuciłam myśl o przemieszczaniu się. Czasem owszem, gdzieś wyjechałam, jednak nie oszukujmy się. To nie były podróże. W każdym razie tak ich nie postrzegałam. Całe sterty różnych niemożności zwaliły się na mnie i nie potrafiłam się spod nich wygrzebać. 

       Któregoś dnia poszłam do sąsiadki, przemiłej Pani Ewy. Rozmawiałyśmy o różnych rzeczach, a że jesteśmy w podobnym wieku, zaczęłyśmy wspominać przeszłe lata i tak doszłyśmy do tematu podróży. W tym miejscu zamilkłam, jak zawsze gdy temat schodził na podróże. Nie z tego powodu, żebym nie wiedziała gdzie co jest, przecież znałam moje książki, tylko z tego, że w rozmowach o podróżach każdy mówi o swoich osobistych doświadczeniach, a ja ich nie miałam. Pani Ewa opowiadała o ciekawych miejscach, które z mężem zwiedzała, a ja rozmarzona słuchałam. Opowiadała o pięknej i niedrogiej Bułgarii i wtedy przypomniało mi się, że moja babcia także uwielbiała Bułgarię. Gdy byłam mała przywoziła nam z urlopu wielkie muszle i mówiła, że je sama wyłowiła z morza. Przykładaliśmy je z rodzeństwem do uszu i chociaż wypadały z nich metki z bułgarskimi napisami, a w środku muszle były  polakierowane, wierzyliśmy, że sama je wydobyła z ciepłego morza, które na czarno-białych zdjęciach i kolorowanych pocztówkach prezentowało się wspaniale. Do dziś nie wiem dlaczego muszle tak głośno szumią, chociaż wiele razy sprawdzałam na Wikipedii, ale jakoś zapominam. 

       Gdy wróciłam do domu, wpisałam w wyszukiwarkę frazę: ,,Kilkudniowe wyjazdy do Bułgarii". Wyskoczyło całkiem sporo propozycji wyjazdów z kilku biur podróży. W perspektywie była majówka i tak korzystnie wypadała, że można było wyjechać na kilka dni nie tracąc dni pracy ani szkoły. Oferty były niewiarygodnie atrakcyjne cenowo, szczególnie jedna z nich, biura, które znałam i ceniłam z powodu ładnych katalogów. Nie mogłam się jednak dowiedzieć ile dokładnie pobyt by kosztował, gdybym pojechała z dzieckiem. Żeby zobaczyć ulgę, trzeba było uzupełnić wszystkie dane. W momencie, gdy je wpisałam i pokazała się naprawdę niska cena, pojawił się również komunikat: ,,Dziękujemy za dokonanie rezerwacji. Oferta jest bezzwrotna. Chce Pan/Pani zapłacić w jednej czy dwóch ratach?" Oblał mnie pot. Co ja zrobiłam? Do Bułgarii, samolotem, sama z dzieckiem! Za trzy miesiące! Nigdy więcej nie widziałam oferty płatnej w ratach. Jakby dla mnie. Było mnie na nią stać. Wypadała w terminie, w którym mogłam jechać. Syn się cieszył, że poleci samolotem. Mogłam lecieć i zupełnie nie mogłam w to uwierzyć. 

        Od tej pory podróżuję kilka, kilkanaście, a bywa, że kilkadziesiąt razy w roku. Czasem zdążę tylko przepakować walizkę. Nadrabiam lata niemożności. 


Jak doszło do stworzenia bloga

    Moje pierwsze podróże odbiły się niewielkim echem wśród znajomych z tej prostej przyczyny, że wielkim wydarzeniem były tylko dla mnie. Każdy kogo znałam wyjeżdżał dużo więcej ode mnie i nie emocjonował się tym, że byłam w Bułgarii czy Krakowie. Jednak jakie to ma znaczenie. Przecież nie jeździłam, żeby się chwalić albo porównywać, tylko żeby doświadczać. A że w naturze ludzkiej jest potrzeba dzielenia się dużymi przeżyciami, robiłam z moich wyjazdów albumy Google i udostępniałam wybranym osobom. Te albumy też nie spotykały się z nadzwyczajnym entuzjazmem, aczkolwiek jedna osoba zawsze je oglądała i życzliwie komentowała, i robiłam je właściwie głównie dla niej i dla siebie. Tak Agnieszko, myślę o tobie i bardzo ci dziękuję. Agnieszka zaczęła mnie namawiać na zrobienie bloga podróżniczego. Świetny pomysł, tylko kto mi go zrobi. Mogę wpisywać treść, ale utworzyć bloga od strony technicznej, to przerastało moje siły. Jednak według Agnieszki nie. Mówiła tylko: ,,Nie marudź, dasz radę". Któregoś dnia poczytawszy wcześniej różne teksty teoretyczne, odważyłam się spróbować. I dałam radę o tyle, że umiem już umieszczać strony, i posty, i zdjęcia, i robić kolorowe ,,tu", które odnosi do innej strony, jednak wielu rzeczy nadal nie umiem i blog jest częściowo ułomny. Wciąż mam problem ze znikającymi etykietami i stronami; boję się, że coś niechcący nacisnę i cały blog mi zniknie.... Jednak sprawia mi to tyle radości, że wciąż próbuję i się uczę. 

Podróżuję..., czyli co?

     Blog miał mieć pierwotnie tytuł ,,Podróże małe i duże", ale ktoś już prowadzi bloga o takiej nazwie, więc ją zmieniłam. Czas zdefiniować czym jest dla mnie podróż. 

      Według Słownika Języka Polskiego podróż to ,,przebywanie drogi do jakiegoś odległego miejsca". Dla mnie podróż to ,,przebywanie drogi do jakiegoś innego miejsca", znanego albo nieznanego, bliskiego albo dalekiego, dlatego chciałam nazwać blog ,,Podróże małe i duże". W wewnętrznym odczuciu każda podróż jest w jakimś stopniu daleka, zwłaszcza w pewnym wieku albo przy określonym samopoczuciu. Trzeba się najpierw zebrać w sobie i te przygotowania wewnętrzne do podróży, choćby do sąsiedniej dzielnicy, bywają tak trudne, jakbyśmy się wybierały na Mount Everest. 

    W dzieciństwie często spędzałam wakacje w Białce Tatrzańskiej u podnóża Tatr. Siedziałam sobie nad rzeką Białką albo na bujnych łąkach porastających okoliczne wzgórza i patrzyłam na Tatry. Wypytywałam górali o nazwy widzianych szczytów, dowiedziałam się, że te trzy najwyraźniejsze to Hawrań, Murań i Krywań. Pytałam, zanim zaczęłam chodzić po górach, czy ktoś na tych szczytach był i w ogóle, jak jest w Tatrach. I ze zdziwieniem stwierdziłam, że duża część gaździn, zwłaszcza  starszych, które codziennie chodziły w pole i przez całe życie patrzyły na te góry, nigdy nie była w Tatrach. Odległość z Białki do wlotu Doliny Strążyskiej wynosi dwadzieścia kilka kilometrów. 

    Podróż jest więc dla mnie takim pojechaniem w Tatry, które widać w oddali, przy pierwszej nadarzającej się okazji; osobiste sprawdzenie czy Hawrań, Murań i Krywań są po polskiej stronie granicy i czy da się na nie wejść, a jak nie na nie, to na które okoliczne szczyty. Można o tym przeczytać, można obejrzeć film. Ja sprawdzam. Sprawdzam w ramach moich możliwości wszystkie intrygujące mnie miejsca. Nie byłam jeszcze w Muzeum PRL-u na MDM. Wsiadam i jadę. Zawsze chciałam zobaczyć gdzie też Mickiewicz wynajmował stancję, w której napisał ,,Grażynę". Wsiadam i jadę. Jestem ciekawa czy takie muszle jak te, które przywoziła babcia leżą w morzu przy brzegu. Wsiadam i jadę. Co mi po tym, że ktoś tam był i mi opowie. Nie dotknie ciepłym słonecznym promykiem mojego ciała, nie posoli go morską wodą. Podróżowanie to sprawdzanie smaków świata sensorycznie. Dietetycy zalecają aby dzieci, gdy tylko już potrafią same siedzieć i wcelować dłonią do ust - jadły pierwsze stałe pokarmy rękami. Właśnie w taki sposób opycham się światem, paćkając przy tym buzię i ubranie. Mam taką uciechę. Pozwalam samej sobie na nasycenie oczu, uszu, opuszków, nosa, proprioreceptorów, kubków smakowych oraz wprowadzenie w dobrostan największego organu mojego ciała - skóry, z rozmieszczonymi w niej ciałkami Meissnera, które lubią czuć się dopieszczone  przez wiatr i ciałek Ruffiniego, które wolą pofiglować na słońcu.

    Jednakże podróż nie jest tym samym czym podróżowanie. Podróż to wyjazd jednorazowy, zaś podróżowanie jest cykliczne, wręcz nawykowe. Podróżnik podróżuje. Wczasowicz wyjeżdża na wczasy,  działkowicz na działkę. Czasem, sezonowo. Podróżnik zmienia miejsca pobytu bez względu na okoliczności i czas, jest najczęściej wszędobylski, zachłanny w eksplorowaniu nowych miejsc, pazerny na przygody, prawdopodobnie w jakimś stopniu uzależniony od podróży (bo bądźmy szczerzy wytrąca się podczas takiego trybu życia i adrenalina i endorfiny, i specjaliści pewnie wiedzą co jeszcze). Zapewne nie znacie podróżnika, który nie podróżuje (chyba, że siedzi w więzieniu albo jest unieruchomiony gipsem na nodze; z ręką w gipsie podróżowałam). Gdy nie może lecieć do Wiednia albo Londynu, jedzie pociągiem do Krakowa lub Lublina. Gdy nie może do Lublina, wybiera się samochodem do Pułtuska albo zwiedzić Twierdzę Modlin. Gdy tego również nie może, wsiada w komunikację miejską lub na rower i zwiedza peryferie miasta. Mieszkam w dwumilionowej aglomeracji. Można by tu przez 365 dni zwiedzać codziennie inne miejsce. Każdy może zwiedzać swoją okolicę, choćby na nogach. Też jest podróżnikiem. Podróżowanie poprzedza odpowiedni stan umysłu, ale do tego dojdziemy.

Misja

       Początki mojego podróżowania odbywały się stylem rozpaczliwym. Tylu rzeczy nie wiedziałam. Jak zarezerwować nocleg, gdzie kupić bilet. jak zrobić, żeby było możliwie niedrogo. Jak wybrać ofertę, która zagwarantuje udany pobyt. Co zrobić, gdy coś pójdzie nie tak. Jak w ogóle dostać się za granicą z lotniska do miejsca zakwaterowania. Co z telefonem komórkowym, Internetem, walutą, ubezpieczeniem. Co robić na miejscu (to akurat wiedziałam). 

    Przeglądałam dziesiątki porad i blogów. Chcę teraz spłacić dług tym wszystkim, którzy w anonimowy sposób pomogli mi i przyczynili się do ograniczenia moich smutnych przygód, a sprawili że czułam się ,,sucho i bezpiecznie". Spłacę go udostępniając czasem u siebie linki do innych blogów (mam zapisane niektóre pomocne adresy), a także pomagając teraz innym paniom, które ,,chciałyby ale się boją" podróżować. Zachęcam wszystkie osoby, które noszą w sobie niezrealizowane pragnienie podróżowania do spełnienia tego marzenia. Blog dedykuję paniom nie z powodu uprzedzenia wobec mężczyzn, nic podobnego, po prostu wydaje mi się, że on jest taki, jak kobieta, która nie maluje się i chodzi nieseksualnie ubrana, zupełnie dla nich poprzez informatyczną nieporadność nieatrakcyjny.

      Największą przeszkodą w postawieniu pierwszego kroku są różnego rodzaju obawy. Pierwsza z nich to strach przed podróżowaniem w pojedynkę. Gdy nachodzi nas pragnienie podróży, chciałybyśmy aby nam ktoś towarzyszył. Będzie raźniej, bezpieczniej, będzie się do kogo odezwać. Tylko trudno znaleźć kogoś, kto w tym samym czasie, co my ma ochotę lub czas pojechać tam, gdzie my chcemy. Są dwa wyjścia. Jechać samej lub czekać (z możliwością, że się nie doczekamy). Jak silny jest ten strach przed byciem gdzieś samą niech zobrazuje taka historyjka. Mieszkałam wiele lat nieopodal Lasu Kabackiego. Miałam koleżankę mieszkającą w klatce obok, która kiedyś wybrała się z nami na spacer do Powsina. Mieszkaliśmy tam od dziesięciu lat, a ona powiedziała, że nigdy nie była w Lesie Kabackim, bo nie miała z kim pójść. Do lasu szło się od nas kwadrans. I przez dziesięć lat nie odważyła się pójść samej do lasu, chociaż miała ochotę, ,,bo co inni pomyślą, że idzie sama na spacer". Tak więc strach przed samotnością może paraliżować. Co sobie inni mogą pomyśleć: że nie mam męża, partnera, koleżanki, że szukam ,,przygód". Inni nie tylko myślą, także napadną mnie lub okradną, a co będzie, jak się zgubię, nie dogadam w obcym języku, nie będę umiała dojechać z lotniska na nocleg, zgubię dokumenty, kartę, bilet. Same dramaty. Poza tym nie mam siły, czasu, a co powie rodzina. Ależ inni w ogóle się nie zastanawiają dlaczego jesteśmy same, bo ich to nie obchodzi. Każdy w podróży  myśli o sobie i swojej podróży. Instynkt samozachowawczy podpowie nam, jak się zachować i na pewno nie zostaniemy na lotnisku. Wszyscy idą do wyjścia, wystarczy pójść za nimi. A gdzieś przy wyjściu, na wszystkich lotniskach na jakich byłam, stoją autobusy do centrum. Dokumenty, karty i pieniądze trzeba rozdzielić zgodnie z zasadą ,,nigdy nie noś wszystkich jajek w jednym koszyku" i schować w różne miejsca. Nikt nie ukradnie nam na raz torebki, kieszeni, stanika (ja mam stanik podróżny ze schowkiem na gotówkę). Co do napadów na tle seksualnym, nie zapominajmy, że jesteśmy po menopauzie i nasze nieszalejące libido tak bardzo nie pociąga gwałcicieli. Zresztą w razie czego przynajmniej nie zajdziemy w ciążę. Poradzimy sobie tak samo dobrze, jak radzimy sobie ze wszystkimi innymi sprawami. Po prostu trzeba podjąć decyzję, że wyjeżdżam. Wówczas obawy staną się wymówkami i łatwo sobie z nimi poradzimy.

      Kolejna z głównych obaw dotyczy pieniędzy. Czy nas na to stać? W słabszych okresach finansowych mam taki system, że urządzam samej sobie permanentną zbiórkę funduszy do koperty zatytułowanej ,,Na wyjazdy". Co mi zostanie z zakupów, do koperty. Mniej wydam na buty, reszta idzie do koperty. Dostanę jakieś gratis pieniądze na imieniny, premię - do koperty. I tak zawsze coś tam pobrzękuje albo szeleści. Gdy trafi się jakaś promocja, mam już w kopercie na bilet. Promocyjne bilety lotnicze pojawiają się zazwyczaj 2-3 miesiące przed wylotem, bilety na pociąg - 60 dni wcześniej. Mam więc czas po zakupie tańszego biletu odłożyć na pobyt. W tym okresie rezerwuję nocleg ze śniadaniem i gdy chcę - również opłacam. Kupuję sobie także online część wejściówek. To co muszę zabrać ze sobą w dniu wyjazdu wynosi tylko 30 - 40 % kosztów całej podróży. Resztę opłaciłam jakby w ratach. Rozłożyło się to w czasie. Trzy-, czterodniowy wyjazd do miasta w Europie kosztuje około 1000 zł. Przy rozłożeniu kosztów na 3 miesiące wypada nieco ponad 300 zł miesięcznie. Ale przecież można odkładać sobie przez rok. Finanse zazwyczaj nie są największym problemem. Czasem w ogóle go nie mamy.

        A co powie rodzina? Rodzina szybko się przyzwyczai i najczęściej zareaguje dużo lepiej niż nam się wydaje. Gdy możemy, jedźmy oczywiście z rodziną, ale w okresie klimakterium robi się najczęściej wokół nas pustawo. Dzieci już podrośnięte albo samodzielne i nie chcą z nami jechać, mąż ciągle w pracy, zajęty albo nie ma ochoty. Nikt nam nie będzie żałował. Rodzinie to nawet na rękę, że okaże się taka dobra, bo nas puściła. Odwagi. 

        Poprowadzę was za rączkę, opiszę dokładnie co gdzie można zwiedzić, żeby tak zagospodarować czas, że po powrocie do hotelu nawet nie będzie czasu na rozmyślania nad samotnością, bo oczy same się zamkną ze zmęczenia. Majątku też nie stracicie. Przywieziecie za to mnóstwo pięknych zdjęć. A jak uda się namówić koleżankę, tym lepiej, nocleg w pokoju dwuosobowym taniej wychodzi.

Informacje praktyczne na temat bloga

    Ponieważ od strony technicznej nie da się lub nie potrafię zrobić tak, jak bym chciała, obecnie mapa strony wygląda tak, że po wpisaniu nazwy bloga wyskakuje strona startowa zasłonięta stroną główną z postami. I to jest bardzo chaotyczne, bo automatycznie jest umieszczany ostatni post, nad którym pracowałam i poprzednie w kolejności chronologicznej, czy według ilości wyświetleń, to już ,,sam Android wie". Ale na tej stronie startowej oprócz strony głównej z postami są też nazwy innych stron, Żeby je zobaczyć trzeba na telefonie nacisnąć strzałkę po lewej na górze na zdjęciu z łosiami. Są umieszczone w rzędzie pod zdjęciem (czasem trzeba rozwinąć ,,więcej", żeby się wszystkie pokazały. Te strony mają takie same nazwy jak etykiety w lewym panelu bocznym, tylko że w lewym panelu bocznym po rozwinięciu ukazują się już konkretne posty, a na stronach umieszczonych na stronie startowej opisuję co znajduje się pod daną etykietą (czyli grupą postów). Na przykład: na stronie startowej pod zdjęciem z łosiami znajdują się strony ,,Moja Warszawa", ,,Podróże sanatoryjne", ,,Przydrożne żarciki", na których robię jakby wstęp/wyjaśnienie do zakładek w lewym bocznym panelu, gdzie już bez niepotrzebnych tłumaczeń umieszczam konkretne pogrupowane tematycznie posty. 

    Jest jednak pewna różnica, bo nie wszystkie nazwy stron mają pokrycie w nazwach zakładek w panelu bocznym, a to dlatego, że niektóre zakładki nie wymagają wyjaśnień, np.: ,,Miasta europejskie". Są także strony, które nie mają odpowiedników w zakładkach w lewym bocznym panelu, gdyż zawierają treść, która da się zmieścić na jednej stronie i nie wymaga rozwinięcia, jak na przykład ta, na której jesteśmy, czyli ,,Dlaczego i takie tam" albo strona główna z postami.

     Na razie blog ma charakter wyłącznie niekomercyjny chociażby dlatego, że bardzo by mi przeszkadzało, gdyby obok uduchowionego zdjęcia górskiej kapliczki albo dmuchawca czy motyla wyświetliła się reklama wygodnych majtek, noży kuchennych lub środka na porost brody. A poza tym po prostu nie wiem, ani jak zrobić, żeby się wyświetlały, ani jak, żeby ich nie było. To znaczy, jak robię tak, jak do tej pory, to reklamy na szczęście się nie pojawiają.

        Ponieważ o jakiejś formie katalogowania moich podróży myślałam czy nawet marzyłam wcześniej (nie umiałam się jednak na to zdobyć), mam sporo materiałów z podróży. Będę je tu stopniowo umieszczać, aczkolwiek niektóre będą miały charakter retrospektywny (podam datę), aż dojdę wyłącznie do opisów bieżących. Chciałabym umieszczać relacje maksymalnie dokładne, bo ja sama, gdy byłam początkującą podróżniczką, szukałam właśnie szczegółów. Żeby się dowiedzieć co zwiedzić w danej miejscowości wystarczy wpisać zapytanie w Google i Trip Advisor pokaże nam 10 najczęściej odwiedzanych miejsc. Ale trudno znaleźć opis, jak dojść z jednej atrakcji do drugiej, żeby stracić możliwie najmniej czasu. Ja  przed wyjazdem przez tydzień albo dwa planuję z mapą, co zwiedzać w jakiej kolejności, żeby zobaczyć maksymalnie dużo. Podzielę się tą wiedzą. Ale żeby nie było nudno, bo przecież nie każdy będzie chciał zwiedzać to, co ja, albo będzie mieszkał w innej części miasta i taki plan mu się nie przyda, niektóre wyjazdy opiszę tylko pobieżnie. Bardzo dokładnie opisuję niektóre wyjazdy sanatoryjne. 

    Chcę zachować charakter fotorelacji, które stały się pierwocinami mojego bloga.

    Czego tu nie będzie? Jeżeli ktoś jest entuzjastą podróży kulinarnych, to ze mną w podróży raczej  się nie nasyci. Uganiam się najczęściej w poszukiwaniu perełek architektonicznych, galerii obrazów, wszelkich muzeów (z naciskiem na literackie), wpadam do oper, na zamki, stare miasta, wspinam się na wieże i wzgórki, pływam różnymi jednostkami pływającymi, błądzę po bagnach, lasach, plażach. Prawie nie jem. Nie potrzebuję. Nasycam się widokiem. Czasem nie mam nawet kiedy zrobić siusiu, bo jeszcze tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia. Dzień wyjazdowy mam zaplanowany od rana do godzin późnowieczornych. Jeśli kogoś to kręci, to zapraszam.

    Zapraszam do obserwowania, komentowania, a w razie pytań indywidualnych do kontaktu (,,napisz do mnie").



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Konstancińskie wille, pensjonaty i zakłady lecznicze

Stroblalm

Koblencja (Koblenz)